oto jestem. wszystko wokół mnie rozprasza, od początku do końca. od poniedziałku, który zaczął się całkiem dobrze, a niefortunna końcówka ciągnie się za mną aż do teraz. począwszy od głodu w tramwaju, przez graf narysowany w odwrotną stronę i kończąc na kursantce, która mnie, ekhm, olewa. nie, lekceważy, o tak można to opisać. niewygodnie mi tu, nie mogę rozłożyć się wygodnie i nie mam swojego kubka z kawą. albo szklanki, bo ostatnio z długaśnej szklanki z malutkim uszkiem lubię pić. no i jakoś koślawo, na ukos siedzę.
zajęcia, które wydadzą owoc. nawet nie wzięłam ze sobą książki do pociągu, żeby zająć się tym, co bardziej mi się przyda. argh, opieram łepetynę na oparciu krzesła i patrzę w górę, nie mam wypływu dziś. właściwie od dwóch tygodni nie miałam potrzeby pisania, zajęta swoimi sprawami. to to, to tamto, siamto. nie ma też zdjęć żadnych nowych, aparat stoi na parapecie, nieużywany. chcę już święta, i mówię to w pierwszej osobie. wiem już, że jak dobrze pójdzie, będę miała sztalugę, ale powinnam więcej ćwiczyć. w soboty wstaję przed południem, około dziesiątej. kładąc się o drugiej i tak wyrabiam zwykłą normę ośmiu godzin tak, jak w internacie. a nawet więcej czasem, huh.
i nastał ten moment, w którym rozglądam się na boki. coś mi się tu nie podoba. odczuwa pewne zniecierpliwienie, chce już!, teraz! raptus.
ciastka z dziurką i kalosze. i zdarza jej się przysypiać na lekcjach, autentycznie. głowa opada zupełnie tak, jak wtedy, kiedy uczy się biologii noc przed sprawdzianem. co za koszmar. i koszmarem jest moja modelka, która układa się za każdym razem inaczej, a ja nie potrafię narysować jej dłoni. i jest w ogóle jakaś taka powykręcana, jakby nie mógł pan Radek łatwiejszej pozycji jej zlecić.
chcę święta, święta. chcę skorzystać z sylwestrowego zaproszenia, chcę niemusieć przyjeżdżać do tej klatki w niedzielę. chcę mieć władzę nad swoim małym światkiem, a na razie co najwyżej się przystosowuję. ogląda swoje buty. ładne. trzeba wypastować. wiele rzeczy trzeba. trzeba się wyspać przed piątkiem, oj, trzeba. czuję się, jakbym była w stanie usnąć gdziekolwiek, wszędzie. znużenie, tak można to nazwać. myśl o jutrzejszym dniu w szkole mnie nuży. myśl o całym popołudniu wolnym uspokaja, bo będzie chwilowo wyplątana z pętów. posłuchałaby czegoś nowego, odświezyła nieco listę na Winampie.
nie wiem, czy to ja zaczynam być zrzędą, czy wszystko, co mnie otacza staje się nieznośne. musi wziąć sprawy w swoje ręce. a najgorsze i tak jest to, że nic mnie nigdzie nie trzyma, nie mam poczucia przynależności. mogę wynieść się z dnia na dzień, i z chęcią robiłabym tak, mając możliwości. jeździła tu i tam, poznawała, dowiadywała się. bez zobowiązań. bez ludzi, którymi trzeba się opiekować. bez ludzi, którymi trzeba się otaczać. tak się tylko zastanawiam, czy to nie ten 'zły' bohater powieści. jestem stracona - przyszło mi do głowy. a ja tylko chcę dosięgnąć tego, co nietypowe. i tego, co da mi to, hm. tego, co tę brakującą część wypełni. tak, chyba tak. bezmyślna poza, nie skupia nawet wzroku.
wszyscy jesteście niepoważni. wszyscy jesteśmy niepoważni, dodaję, choć nie sądzę.