Robisz wszystko by kogoś uchronić przed złym, by to co było nie wróciło.
Już nawet nie dopuszczasz do siebie takiej myśli, że powróci,
bo przecież już jest wszystko dobrze i nie ma prawa być znów źle.
Aż tu w jednej chwili wszystko wraca. Twój cały świat się wali.
Nie wiesz co myśleć, co robić, jak go ratować. Totalna bezradność.
Już nawet brak sił by płakać. I tylko masz pretensje do Boga, jak mógł to zrobić, na to pozwolić.
Czujesz się oszukany, po raz kolejny przez to pieprzone życie. Nie masz siły, jesteś bezradny.
I na tyle zdołowany, że już nic nawet nie czujesz. Pustka. Choć myśli w głowie może się biją.
I tylko ta zasrana nadzieja, że jednak coś się zmieni, że może będzie jeszcze dobrze;
bo częściowo nawet nie przyjmujesz do siebie tej wiadomości: że to się stało i dzieje naprawdę.
To boli strasznie. Nie wiadomo co robić.
W jednej chwili wszystko co budowane i naprawiane już od szmatu czasu idzie na śmietnik.
Tak po prostu. Jestem poza światem. Nie mam siły już wszystkich ratować i mieć na głowie.
Kiedy to w końcu mnie ktoś uratuje, co?