Łuhuhu, witamy w krainie szczęśliwości inaczej. Ostatnio przetyrałam się emocjonalnie, przeszłam przeszybkie załamanie nerwowe, stwierdziłam że lecę na każdego, a do tego najbardziej, boję się podejść, mimo że jesteśmy kumplami. Może w ferie, święta jakoś odpocznę, odbuduje się, podejmę odpowiednie kroki. Boże, dlaczego mam na tyle mało odwagi by zaprosić go na głupie łyżwy? :/ Czuję się jak ostatni debil. Jezusku nazarejski...
Dziś mieliśmy wigilię szkolną. Cóż, była zajebista, po poczwórnej dawce Thicodinu wszystko jest zajebiste. Ale musiałam się tak "ubezpieczyć", bo z moim kaszlem nie byłabym w stanie zaśpiewać ładnie nawet pół refrenu czy zwrotki "Run, Rudolph, run". Ogółem sama piosenka nie wyszła najgorzej. To znaczy, z mojego punktu widzenia to było niewiarygodnie tragiczne, ale myślę, że fatalne wykonanie nadrabiał Andrzej swym wymiataniem na gtarze :P A nawet jeśli zrobiliśmy z siebie sabsolutnych idiotów to co mnie to w ogóleobchodzi.:P Wyszło jak wyszło.
Dwa dni do świąt i jak zwykle zupełnie nie czuję super magii świąt. Szczerze mówiąc to dla mnie będą dni jak wszystkie inne. Cóż, w wigilię się najem, dostanę prezenty, w pierwszy i drugi dzień swiąt też będę jeść, spać, spać, spać, odpoczywać, jeść i spać. Uhu, ubaw po pachy. Przynamniej trochę zluzuję od szkoły i ciągłej próby poprawiania ocen.
I wciąż nie mam pojęcia co robić w Sylwestra...