"A najbardziej komercyjny jest pies policyjny"...
Całe szczęście, iż moja suka (ew. moja psica; takie sformułowanie też jest uznawane za poprawne, gdyż niedawno użył go sam Pan Prezydent) nie trafiła do policji! Okrutnie jest znaleźć się wśród ludzi, którzy zamieniają się pałkami, co dopiero, wiernie (jak pies) im służyć!
Jeśli jeszcze tego nie wiecie, ten "o jakże słodki i uroczy piesek, och i ach, cud miód, że hej, albo nawet że ojej" pies, wabi się Gandzia. Imię wzięło się z piosenki Oddziału Zamkniętego:
http://www.youtube.com/watch?v=dURyO603it4
"Przyszła do mnie, nie wiem skąd,
zawróciła w głowie tak dokładnie"
Te słowa pasują do niej, jak ulał. Muszę powiedzieć, że nie jest wcale taka grzeczna, na jaką wygląda (nie mam też wcale folderu przepełnionego jej zdjęciami.) Jest dziwką. Przybłąkała się, a potem puściła z jakimś śmierdzielem i miała szczeniaki. Ich imiona rodowodowe to Xivuha, którą przechrzcili na Psotkę (pewnie wcieli się w mamusię) oraz Joint (o nim nic nie wiem).
Dlaczego piszę tyle o mojej psicy? Odpowiedź brzmi: TAK SOBIE! Oprócz tego powodu jest jednak jeszcze jeden.
Siedzę sobie wczoraj kulturalnie na wersalce mojej babci (tak, tej z tą brzydką narzutą, za którą nie odpowiadam) i widzę, jak mój ojciec strzela jakieś... hm... nieprzeciętne miny. Zapytałam się, z wielką troską i współczuciem: "Tato, co ty robisz?" Odpowiedział mi krótko: "Do psa" (w sumie, coś jak "do hymnu"). Okazało się, że przedrzeźniał ją, kiedy ziewała.
Moja nieokrzesana głupota dała dzisiaj o sobie potężnie znać. Następnym razem przedstawię moją rozmowę z Wiktorem. Nie zmieściła się do tej notki. Temat: pierwszoręczność.
P.S. Skończyły mi się chusteczki.
P.S.2. Otworzyłam lodówkę i nagle... dostałam klaustrofobii.