a zatem...
dobrych pare miesięcy temu napisałam dość długi post na temat życia, porównując je do kładki. nawiązując mogę tylko powiedzieć, że...
tak. wróciłam na swoją kładkę. sama twardo stąpam po niej nie chwiejąc się już tak bardzo jak kiedyś. wtedy kiedy spadłam i zostałam złapana zaraz nad Dnem to było jedynie złudzenie. To znaczy zostałam złapana, ale nadal spadałam. Dotknęłam Dna. nie spadłam na nie lecz go dotknęłam jednym palcem. poczułam narastający ból łamanego poczucia własnej wartości, ból zawiedzionych ambicji. wtedy pojęłam co to znaczy zostać sama. wtedy pojęłam co to znaczy zawieść ludzi i zawieść się na ludziach. wtedy pojęłam że w życiu należy liczyć tylko na siebie, być może 2 osoby na świecie są w stanie być z Tobą zawsze. uświadomiłam sobie, że nie ma sensu wkładać całą siebie w coś, co i tak jest tymczasowe. wtedy wszyscy to wiedzieli, oprócz mnie. wszyscy widzieli do czego to zmierza i czym się skończy. jednak nie wszyscy ludzie są dobrzy, nie każdy chce pomagać, nie każdy chce dać szczęście. nie każdy chce być miły, być dobrym przyjacielem. wybierają, przebierają wśród ludzi. biorą ich do rąk oglądają i wyrzucają jak zurzyte chusteczki. oglądanie mnie zajęło trochę więcej czasu niż zwykle, ale poszłam w odstawkę. taka jest kolej rzeczy. na szczęście nie dla wszystkich. tym ludziom dziękuję. między innymi uwiecznionej na tym zdjęciu Oli. dziękuję, że byli, że są i być może będą. dziękuję, że wytrzymali moje użalanie się nad sobą, egocentryzm, całkowite roztargnienie i brak uporządkowania w jakimkolwiek tych słów znaczeniu. będę dla was do chwili aż moja kładka pęknie. asekurujecie mój chwiejny krok już od dawna. postaram się i ja wam pomóc, kiedy tylko będę mogła.
JEDZ, MÓDL SIĘ, KOCHAJ! - narazie jem. i kocham.