Christmas time... :)
Święta przez swoją podniosłość i wyidealizowany charakter pokazują nam dosadniej to, czego nie mamy, bo w pośpiechu dnia codziennego tego po prostu nie zauważamy bądź nie przywiązujemy do tego tak wielkiej wagi.
Muszę przyznać, że tegoroczne święta trochę mniej mnie przygnębiły, mimo tego, że nie spędzałam ich przy boku mojej miłości. Czułam ciepło rodzinne, zwłaszcza podczas śpiewania kolęd przy dźwiękach gitary. I oczywiście jedzenie było przepyszne - co tydzień mogłabym jeść taki świąteczny barszcz z uszkami, karpia czy pierogi :)
Jednak największą radość sprawiło mi zarezerwowanie biletów lotniczych do Glasgow na luty i wysłanie do Daniela zdjęcia strony Wizz Air z informacją o potwierdzeniu transakcji kupna biletów.
"Nooooooooo nieeee!!!! Ale się cieszę!!!!!!!!! Najlepszy prezent na święta!"
- bezcenna reakcja, która od razu wywołała uśmiech na mojej twarzy. Mimo, że to dopiero za 48 dni to i tak radość jest wielka. A będzie jeszcze większa :)
LOVE.
Mimo tego, że są święta to ja nie próżnuję - od dwóch dni zmagam się z internetowym kursem wychowawcy kolonijnego. A końca nie widać. Nie polecam. A więc czas kontynuować słuchanie prezentacji i rozwiązywanie ćwiczeń oraz testów.
A Wam wszystkim życzę dobrej nocy! :)
Najpiękniejsza: