Wyglądam dzisiaj okropnie. Oczy podpuchniete, twarz jakaś szara, bez wyrazu. Psychicznie jest dobrze. Wczoraj jeszcze było kiepsko, zwłaszcza rano. Poza tym mam jakieś ciagłe problemy. Jak nie z jedzeniem, jak nie ze sobą, jak nie z T. to jeszcze Anka mi do szczęścia potrzebna. Totalnie nie idzie sie z nia dogadac.
Ja nie wiem czy to ja jestem taka dziwna, ze kolejni ludzie sie ode mnie odwracaja. Jeszcze jak chce z mamą pogadać ona snuje swoje teorie. Znowu o tym, ze może ktos nie akceptuje T., o tym, ze wszyscy odwracaja sie, a ja izoluje sie od wszystkich. Niby jak? Zreszta miałam cieżki tydzień, bardzo ciężki. To jest prawie cud, że wyszłam z tego tak szybko. Znowu wygrala moja dość silna psychika i chęć wyjścia z tego bagna. Bo jak to inaczej nazwać? Powinnam znowu zacząć się leczyc, ale chyba nie dostaje wielkiego kopa w tyłek, zeby sie tam wybrać. Chyba lepiej byłoby żeby ktoś mnie tam zawlókł. Albo nakrzyczał tak bardzo zeby mi w pięty poszło ...