Nawet aktualne zdjęcie i jak nic ostatnio oddaje mój nastrój.
Pomijając całe to zimowe gówno, które dzieje się za oknem, pizga złem, -700 stopni i źle tragedia, to mogłoby nie być tych szitów, które dobibają poza pogodą.
Prawdopodobnie do niektórych rzeczy dojrzałam dopiero teraz, zwrażliwiałam z wiekiem i kilka rzeczy do mnie dotarło.
Obiecuję sobie, że nie będę się rozklejać, jak jakaś typowa baba, bo przecież hej, jestem wyjątkowa, zupełnie nietypowa. Ale co? No guzik z moich postanowień i obietnic, bo wyję tydzień jak szalona i nie mam humoru, ochoty, siły na nic.
Dopiero kiedy wokół nas dzieją się rzeczy, które zawsze były dość odległe, rozumiemy, jak ciężko jest to przeżywać na własnej skórze. Zaczynamy współczuć innym i zastanawiać się coraz bardziej, kiedy znów będziemy musieli przez to przechodzić.
Człowiek myśli, że jest na coś przygotowany i mówi wszystkim, że przecież co ma być, to będzie, że trudno, że da radę, a kiedy już dzieje się najgorzej, robi wielkie oczy, bo w gruncie rzeczy się nie spodziewał. Nie chciał się spodziewać i nie chciał tego przeżywać.
Poza tym? Kolorowo i zimno. Niebezpiecznie, niepewnie, ale chętnie. Ostrożnie i do przodu. Powoli, bez pośpiechu, bezproblemowo.