Nie sądziłam, że w końcu przyjdzie czas na jakiś mniej depresyjny niż zwykle wpis, ale tak, tym razem opowiem Wam o kilku sprawach, które może i są trochę zakręcone, ale sprawiają, że większość negatywnych emocji ucieka z mojego serca, a na ich miejsce wstępują te pozytywne, które od kilku miesięcy były zamknięte gdzieś na dnie mojej podświadomości. Dużo się działo od mojego ostatniego wpisu, rozpadałam się na kawałki i składałam kilka razy uporczywie tłumacząc sobie, że takie życie całkowicie nie ma sensu, że to nie tego chcę. Wydawało mi się, że mój nektar szczęścia przestał istnieć, a ja jak na narkotykowym głodzie robiłam masę rzeczy, które nawet teraz jest mi ciężko wytłumaczyć. Narkotyk, od którego byłam uzależniona próbował ponownie zawładnąć moim życiem, a ja pomimo połowicznego detoksu i świadomości, że to mnie niszczy, byłam skłonna pozwolić mu na to. Desperacko pragnęłam zatrzymać go na każdy możliwy sposób, nie kontrolując swojego zachowania i każdego dnia walcząc o chociaż najmniejszą dawkę. Znowu mnie pokonał i znowu sprawił, że trudno mi było funkcjonować. Po raz kolejny musiałam spróbować wyleczyć się z tego uzależnienia, upadałam każdego dnia, by w końcu wstać z podniesioną głową i móc wykrzyczeć światu, że jestem w stanie sobie poradzić, że nic nie może mnie zniszczyć, chociaż sama nie do końca byłam co do tego przekonana. Uzależnienie nie znika, zostaje z nami do końca życia i trzeba mieć tego świadomość, ale można z tym walczyć. Moja walka nadal trwa, ale nie jest już tak uciążliwa jak na początku. Wychodząc z jednego uzależnienia, łatwo popaść w kolejne. Starałam się żeby w moim przypadku tak się nie stało, jednak nieświadomie, a może właśnie i świadomie pozwalam na to, by to kolejne miało szansę zawładnąć moim życiem. Być może popełniam błąd, którego będę później żałować tak samo, jak tego poprzedniego, ale wiecie co? Tak bardzo pragnę tego uczucia szczęścia, że jeśli mam go w życiu chociaż namiastkę, to trzymam się go kurczowo tak długo jak mogę. Ta właśnie namiastka jest tak fantastyczna, że pierwszy raz od dawna naprawdę mam ochotę żyć i walczyć dalej o to, na co przecież zasługuję jak każdy. Był taki moment w moim życiu, że pozytywne i negatywne emocje mieszały się w taką bezsensowną masę, która zalewała mnie z każdej możliwej strony i nie potrafiłam sobie z tym poradzić, ale w końcu czuję, że jestem w stanie ułożyć sobie wszystko w głowie. Zaczynam walkę o swoje życie, o szczęście, o miłość, o marzenia, po prostu o samą siebie, którą zagubiłam gdzieś na swojej drodze. Stawiam ostrożnie kolejne kroki ku wolności. Być może znowu upadnę, ale teraz wiem, że będę w stanie się podnieść i iść dalej mimo wszystko. Czuję się silniejsza i bardziej pewna tego, że cokolwiek się nie stanie, dam radę.