mój kochany, trochę dziwny, pies.
dzisiaj niestety (xd) nie było mnie na orkiestrze szkolnej, ale to tylko i wyłącznie wina zatrucia, które mnie dopadło. zapewne do poniedziałku się wykuruję i znowu będzie mnie profesor jaworski ścigał, że ja niby mam "chorobę na orkiestrę". taa, bo we wrześniu też była taka jedna sobota i już sobie wszystko wywnioskował. pytanie do osób, która na orkiestrze były (mam tutaj na myśli Ciebie, Olu ;) ): coś gadali, że flecistek nie było? bo chyba wszystkie zachorowałyśmy xd.
tata w pracy, mama w pracy, kacper u kolegi, a ja muszę w domu sprzątać. ja to zawsze jestem ofiarą... no bo co z tego, że się czymś zatrułam, chyba mam siłę pościerać kurz z półek i poodkurzać, nieprawdaż? wrr.
jestem z siebie dumna, wystawiłam ciuchy na allegro. stwierdziłam, że może się uzbierać niezła kaska z tych niepotrzebnych ubrań. zaciesz ostudziła wczoraj mama, gdy skomentowała, że trzy czwarte ubrań nie nadaje się do sprzedaży, i takim oto sposobem chcę się pozbyć jedynie bluzki i bluzy. a, no i arafatki, bo jest okropna!
no cóż, idę sprzątać, mam inne wyjście? no niby mam, pozostawić dom w syfie i potem wstydzić się przed gośćmi, którzy mają dzisiaj przyjść, ale to odpada. tak więc, ahoj marynarze!