gdy sie jest wśród ludzi część problemów automatycznie znika. a potem gdy zostaje sie samemu wszystko uderza z dwukrotną siłą. to takie typowe. ja jestem typowa. mam typowe odzywki, typowe zachowanie, typowy sposób życia. typowy jak na mnie.
wczoraj zauwazyłam jak wiele sie zmieniło. jak bardzo teraz odstaje. jak przestaje pasować. generalnie zaczęło się chyba już dawno temu, ale dopiero teraz potrafie to wyczytać z ich twarzy. nieee... nie chodzi o jakichs przypadkowo spotkanych ludzi, którzy nie potrafią się powstrzymać od komentarza. nimi sie nie przejmuje. powiedziałabym, ze nawet są śmieszni. cała ta sprawa tyczy się tych, o których myślałam ze zawsze będe mogła wrócić i mieć oparcie. jestem kurewsko bezczelna. w ogóle co ja sobie myślałam? przeciez od zawsze byłam przez nich hamowana ale wciąż liczyłam na to, ze nagle zaczną mnie całkowicie akceptować. mnie i moje głupie zachowania, nawyki. myślenie dziecka. jestem dzieckiem tylko że troche innym. ale nie chce sie zmieniać, a przynajmniej nie cofać do tego co było kiedyś. albo nie... chciałabym się cofnąc w czasie, zabrać z ich ciał tamte dawne myślenie o mnie, wrócić do teraźniejszości i wklepac im je teraz do głowy.
a poza tym to sama sobie zgotowałam taki los. to ja tu sie zmieniam, a nie oni. i generalnie jest mi wstyd. nie wiem czemu ale mi tak cholernie wstyd ze nie ogarniam juz tego wszystkiego.