Poczęstuję was odrobiną szczerości. Oprócz słodkich babeczek pozornej codzienności, koniuszkiem języka każdy z nas dotyka nie zawszze przyjemnych mieszanek smaków gorzko-słonych. Pewne nasze decyzje mają smak niezwykły jedynie dla nas samych, dla pozostałych są jedynie dodatkiem nie koniecznym lub też urozmaiceniem burzącym doskonałą koncepcję receptury. Odwiedzając restaurację meksykańską nie wymagajmy, by szef kuchni zaserwował nam żabie udka na tostach amerykańskich z masłem orzechowym i sosem miętowym. Takie zamówienie może zostać źle odebrane nie ze względu na interesujący skład mikstury, ale poprzez jej nieadekwatność.
Wszyscy zadajemy pytania. Od kiedy byłam małą dziewczynką mama często upominała mnie, że ich nie zadaję, idę własnymi ścieżkami, potykam się o własne błędy, których można było uniknąć zadając proste pytania. Moje pytania brzmią dzisiaj: Czy kiedy odpowiedzi odbiegają od oczekiwanych, lepiej nie pytać? Czy zadając pytanie zawsze oczekujemy odpowiedzi? Czy zawsze warto pytać?
Pytanie jest jak gest, może być bardzo subtelne i delikatne, bardzo głośne i buntownicze, ciężkie jak przygniatający kojota ciężar 15tonowy z kreskówki lub też bez znaczenia. Zarówno co do gestów, jak i pytań podejmujemy własne decyzje, a odpowiedzi świadczą o wadze pytania.
Cały tekst jest wymysłem czysto retorycznym, przyznaję, nie czytałam. Dziś wieczorem nasuwa mi się jedna, bardzo czytelna konkluzja. Na pytania są różne odpowiedzi. Tak różne, jak ludzie i ich oczekiwania. Na proste pytania są proste odpowiedzi.
Komplikacje są wliczone w koszta kontaktów na linii zadający-pytany.