Podejdź do mnie. Podejdź tutaj, złap mnie za ramiona i potrząśnij mną, tak jakbym bardzo mocno spała. I trząś tak. Do skutku, aż się obudzę. Albo, aż dotrze do mnie, że to co się dzieje nie jest okropnym koszmarem nocnym.
Kiedyś marzyłam... Kiedyś pragnęłam, żeby to, co się stało było snem, żebym się zaraz obudziła. Żebym zobaczyła go wchodzącego do sali z tym swoim głupim uśmieszkiem... Ale zdałam sobie po chwili sprawę, że sen wygląda inaczej. Po prostu normalnie myślę, dalej mam te same wady, nie jestem wyidealizowana jak to w smach bywa. I wiem, ze nic snem się ot tak nie stanie.
A jednak całą sobą krzyczę aby wszystko obróciło się w sen, albo w głupią zawiłą intrygę mającą na celu wzbudzenie we mnie jakichś odczuć... Ale wiem, ze tak nie jest. Wiem, że tak już miało być. Mimo, że nie wierzę w to wszystko, wiem że to była najzwyczajniej kwestia czasu, że skoro nie udało się tu, musiało udać się tam.
Wcale nie życzę nikomu źle, co nie znaczy że mnie to wszystko nie boli.