Cały dzień bez jedzenia i boli mnie brzuch. Czekałam na Ciebie kilka dobrych godzin i myślałam, że mi pęknie pęcherz, bo trzymałam siku aż do powrotu do domu, a wracałam na nogach. Byłam tak strasznie smutna, nawet bardziej niż zła, że nie wiedziałam co robić - ze sobą i całą resztą. Wszystko mnie boli, bo mam zakwasy po wuefie, żołądek znowu zżera pustka, a serce broczy. To nie jest miłe. A Ty potrafisz w takim momencie zadzwonić i powiedzieć, że jutro Cię nie zobaczę, ale może chciałbyś przyjść po południu. Wkurwiłam się, wiesz? Czekałam na Ciebie tyle pierdolonych godzin, błagałam o Twoją obecność, błąkałam się ze łzami na policzkach, a Ty miałeś to w dupie i teraz myślisz, że tak po prostu pozwolę Ci przyjść i mnie przytulić? Marzę o tym, ale mam nadzieję, że pocierpisz trochę w żałobie po mnie, mimo że by tak się stało, ja muszę cierpieć bardziej. Wróciłeś do domu, nie ma kolegów obok i stałeś się samotny, więc nagle Ci się o moich uczuciach, jak miło! Postanowiłeś przeprosić, żeby nie mieć mnie na sumieniu albo po prostu z przyzwyczajenia, bo przepraszasz ciągle, nawet bez powodu, jakby to miało wszystko naprawić. Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo mnie ranisz. Nie masz pojęcia o moim bólu. Nie mam siły ani ochoty na nic, (co najgorsze) poza Tobą.
Wszystko można zjebać w każdej chwili, a my o tym nie myślimy, póki tego nie doświadczymy. A Ty nie zdajesz sobie sprawy, że kocham Cię nad życie, nie wiesz, że mogłabym oddać dla Ciebie wieczność na szczycie. Mogłabym Ci oddać zwycięstwo, a sama wspinać się dalej dzień i noc, bo jeśli mam leżeć na szczycie bez Ciebie, to wolę skoczyć w mrok.