Jezu. Chyba pozrywałam sobie mięśnie. Wczoraj tak mnie bolały nogi, że uznałam za świetny pomysł iść na rower trochę się rozruszać. Zaplanowałam sobie krótką trasę żeby się nie przemęczyć. Tylko że na żywo droga, w którą miałam skręcić nie była tak oczywista jak na mapie. Więc jechałam prosto i prosto, aż wyjechalam na jakieś totalne obrzeża. Uznałam, że chyba jednak nie ma co jechać dalej i lepiej zawrócić. Chciałam zrobić takie ładne kółeczko, ale nie wyszło i wróciłam tak jak przyjechałam. Wydawało mi się, że przez te dwie godziny właściwie się nie zmęczyłam. Dopóki nie zaczęłam wchodzić po schodach. Wtedy już miałam taki moment, że myślałam, że nie uda mi się utrzymać na nogach :D
Teraz tak mnie bolą łydki, że ledwo chodzę. Tak to jest, jak jest się leniwą bułą i nagle zachce się być sportowcem.
Dzisiaj już nie mam tak ambitnych planów. Będę spokojnie sprzątać sobie w mieszkaniu, bo jutro przyjeżdża brat z dziewczyną i przyda się trochę ogarnąć bałagan.
Moniczka coś mówiła o kinie wieczorem. Że ona, że Judyta, że Madzia, że babski wieczór, że dobrze mi zrobi, że muszę iść. Średnio mi się chce. Mam nadzieję, że przejdzie jej ten pomysł. Ewentualnie nie będę od niej odbierać telefonu :D
Nie wiem po co wstałam o 8...