Miałam wstać o 10 żeby pouczyć się na egzamin na 13. Ustawiłam sobie budzik i nawet przezornie dałam większą głośność niż zawsze. Obudził mnie równo o 13 telefon od Moni, bo chciała się zapytać czy popilnuję Tary jak pojedzie robić zakupy na święta.
Miałam dzisiaj jechać po prezenty, no ale ktoś musiał się zaopiekować szczeniaczkiem, więc jako dobra ciotka zgodziłam się na te kilka godzin. Właściwie to całkiem mnie ta opcja ucieszyła, bo Tara jest słodkim pieskiem. Ale ta wizyta upewniła mnie, że jestem totalną kociarą i nie nadawałabym się na właścicielkę psa. Była u mnie jakieś 3 godziny, a jestem tak zmęczona jak bym cały dzień pracowała na budowie. Tara ma nieskończenie wiele energii i potrzebuje mnóstwo uwagi. A dodatkowo ma zapalenie pęcherza, więc musiałam mieć ją cały czas na oku czy gdzieś nie nasikała żeby szybko to sprzątnąć. Zdarzyło jej się tylko 3 razy. Na szczęście na podłogę, więc wszystko powycierałam, a przed chwilą umyłam podłogę i już jest całkiem czysto.
Biedna Eris mało zawału nie dostała jak zobaczyła Tarę. Trochę na nią posyczała, a potem znalazła sobie bezpieczne miejsce na parapecie i tam siedziała przez prawie całą wizytę. Raz nawet próbowała ją powąchać, ale Tara za szybko się ruszyła i Eris uciekła. Takie to moje kociątko bojaźliwe.
Od rana przez cały dzień kręci mi się w głowie. Myślałam, że to może przez pogodę albo z niewyspania. Ale potem przypomniałam sobie, że rano wzięłam pełną dawkę leku, a do tej pory brałam po pół żeby organizm się przyzwyczaił. No i wieczorem na sen wzięłam podwójną dawkę, która właściwie i tak niewiele zdziałała. Mam nadzieję, że to tylko jeden dzień taki, a jutro już będę czuć się normalnie.