Nie mam sily, aby cokolwiek tutaj napisac, jednak to co wydarzylo sie przez ostatnie dni rozpierdala mnie od srodka. Osoba-nadal bardzo dla mnie wazna, kilka dni temu zawarła zwiazek małzenski. Wielki cios dla mnie, naprawde. Nie sadzilam, ze po tak dlugim czasie rozlaki, taka wiadomosc, az tak bardzo zaboli. Tym bardziej, ze moj aktualny, a juz raczej byly facet po roku uznal, ze alkohol jest lepszym towarzyszem do zycia niz ja. Przy ostatniej notce, ktos napisal czy naprawde staralam sie mu pomoc, czy mi sie odechcialo. Tak. Naprawde staralam sie mu pomoc, ja i moja cala rodzina. Przez rok czasu robilam wszystko, aby wyleczyc go z tego okropnego nalogu, jednak on za chuja nie chcial niczyjej pomocy. Odrzucał kazda pomoc. Postanowil, tak jak postanowil i niestety nie mam na to juz zadnego wplywu. Najgorsze jest to, ze po tyg przyszedl i zapewnial jak bardzo mnie kocha, po czym powiedzial, ze mieszka z swoja ex. Super. Zycze szczescia, na serio, z calego serca zycze mu szczescia z kobieta, ktora doprowadzila go do alkoholizmu. Bardzo balam sie ponownie zaufac. Teraz juz wiem czemu. To wszystko jest tak strasznie skomplikowane. Nie wiem dlaczego wierzylam w to, ze ten zwiazek przetrwa, skoro oboje bylismy po dosc dlugim zwiazku, i w bardzo krotkim czasie od rozstania postanowilismy ze soba zamieszkac. No coz, jednak kazdy z nas przekonal sie co tak na prawde czuje. Ja mimo rozpierdolu jaki we mnie panuje, daje rade. Mam dla kogo. Jedyna moja milosc, ktora do konca zycia bedzie niewyobrazalnie ogomna.