Zdjecie dokladnie opisuje moj stan. Wszyscy mysla, ze mam wyjebane, ze w ogole sie tym nie przejmuje.. a tak na prawde rozpierdala mnie od srodka na miliard kawalkow. mam ochote krzyczec, ze nie daje rady, ze to wszystko mnie przerasta. Oczywiscie sytuacja zwiazana z Nim. Bo jesli chodzi o moje male sloneczko to idealnie dajemy sobie rade, dzieki niemu moje zycia nadal ma sens i dzieki niemu nadal istnieje. Kazdego dnia wstaje i usmiecham sie, dzieki mojemu malemu robaczkowi ten usmiech jest szczery, ludzi to wkurwia, wkurwia ich moje szczescie. Ale kiedy nadchodzi noc, cale te szczescie potrafi zniknac w ciagu sekundy. Pojawia sie ból, przeszywajacy mnie od gory w dol, czuje jak moje rozjebane serce, rozpierdala sie jeszcze bardziej. Lzy ciekna po policzku, a najgorsze jest to, ze ja nie wiem nawet czy to sa lzy teksnoty za facetem, ktory zostawil wlasna rodzine bo byl samolubnym skurwysynem myslacym chujem, czy z tej nienawisci...Gubie sie w wlasnych myslach, uczuciach... gubie sie w tym pierdolonym zyciu.
A najbardziej co mnie wkurwia to to, gdy widze ich razem, normalnie mam ochote podejsc i dac mu wiadro do tej szmaty.