Zasnąłeś w wagonie metra, niefart idzie w parze,
wysiadłeś na stacji, której nie ma w rozkładzie,
twoja świeca się dopala, wosk rozlewa się na grób,
z tego już nie będzie dla nikogo dobrych wróżb,
na sobie czujesz wzrok, ktoś stoi w cieniu,
deprawowany umysł, twoich nieszczęść demiurg,
to jak akcja filmu, kiedy znikasz w toalecie,
ukrywasz się w kabinie, cicho stojąc na klozecie,
dostajesz z obu luf , nie masz sił na błaganie,
słaniasz się nad sobą, słyszysz przeładowanie,
plecami do ściany, osuwasz się po niej,
skulony, między kolana chowasz głowę,
wierzysz w życie po śmierci, to sobie wierz,
ja sprawię, że przestaniesz wierzyć w to życie przed,
kolumbijski krawat, krwawa sprawa,
ta muzyka po żyłach rozkłada się jak zawał,
to są haki, krew, krzyk, piły, noże i,
moje słowo - Słowo Boże
Jedziemy nocą, czarna msza w naszych systemach,
naga kobieta wbita na przód maski jak syrena,
do ołtarza ją prowadzę - panna na wydaniu,
będzie czuła więcej niż tępy ból przy sikaniu,
skromna furgonetka, przyciemnione szyby,
tylne drzwi otwarte na oścież,
jesteś tylko mięsem na paśmie transmisyjnym,
porwany z ulicy, na głowie worek na kartofle,
słyszysz jak młynek, twoją przyszłość mieli,
mrok w celi, masz dziurę do srania w ziemi,
i nie wartownik jest największym kłopotem,
niepewność dzień w dzień, wzdłuż ściany w tą i z powrotem
kolejna pętla- czekasz co Pih powie,
żeby tylko wiedzieć, wsadziłbyś w tą pętlę głowę,
po tym sztosie, zamiast mózgu kawał kalarepy
mamy tu dawcę - kogoś na przeszczepy