Siedziałam w autobusie, a w uszach szalało "28 weeks later theme song". Patrzyłam na ośnieżone drzewa i z normalną dla mnie gwałtownością mój mózg zalała przyjemność z oglądania tak pięknego widoku.
To, że zrobiło się ciemno, zauważyłam z kilkusekundowym opóźnieniem. Przypomniałam sobie, że mruganie nie polega jedynie na opuszczeniu powiek, ale także należy je podnosić. Uniosłam je więc i chwilę czekałam, aż akomodacja zrobi swoje. Ech, pomyślałam, gdybym miała jeszcze obok mój Reaktor, to byłabym niemal w nieb...
- O nieee - jęknęła. Mimo słuchawek usłyszałam jej nieprzyjemny, nosowy głos nader wyraźnie. Skrzywiłam się, bo płynne szczęście wyparowało natychmiast z moich żył. - Teraz wsiądą te idiotki. Po co w ogóle zatrzymujemy się na tym przystanku? Wejdą, będą znowu gadały o niczym i to drąc się na cały autobus, spać nie będę mogła...
Parsknęłam śmiechem, a mój ciepły oddech zostawił na szybie niewielką mgiełkę.
Oh, mon Dieu! - pomyślałam gorzko. - I kto to mówi?! Mamy dziesięć minut spokoju, potem przystanek, na którym wsiadasz i każdy pasażer może zapomnieć o choćby krzcie ciszy! Przygadywał kocioł garnkowi, jesteś identyczna!
Wlepiłam ciężki wzrok w czerwoną blachę przystanku. Ziewnęłam, zakrywając sobie usta dłonią. Nie byłam pewna, czy bardziej gorała we mnie ochota na sen, czy na odwrócenie się i wyrządzenie im krzywdy.
Do diabła, dlaczego nie jest mi żal?