dostałam się. nieważne gdzie, ale się dostałam. nie wiem czy sie cieszyć, czy nie. drugi raz przechodzić to samo, no nie wiem czy moje nerwy to wytrzymają. masakra. weekend minął zbyt szybko, teraz od 2 dni czekam na następny. chcę spędzieć z nim święta. nasze pierwsze, ale nie ostatnie. więc na to czekam. tylko jedyne, co mnie dołuje to kolejne spotkanie z zimną górą lodową. chociaż może stopnieje ten kolejny raz. oby. a ja znowu przykłuta częściowo do łózka. przez jakiś czas znów muszę przeczekać jakiś dzień w pozycji leżącej. czemu? z powodu niewielkich, ale już odczuwalnych bólów kręgosłupa. nie dbam o niego, a to źle. w końcu dopiero 4 mies. od operacji. ale będę leżeć. bo On się martwi, a ja tego nie chce, więc zrobię to nie dla siebie, tylko dla Niego i przede wszystkim dla Nas. a jak wczorajszy dzień? powiedzmy że pośredni. nie był najlepszy, ale do totalnie beznadziejnych też nie należał. byłam u R. nie wychodzi na święta. dla niego to dobrze, bo żal by było wrócić tam z powrotem. dla Nas też dobrze. wczoraj była krótka, lecz jak zwykle dość poważna rozmowa z matką naturą. powiedziała wprost to, co My wiedzieliśmy już od początku. ale liczą się szczere chęci. bo ona wreszcie zrozumiała co mnie i Jego łączy. zrozumiała, że On dla mnie jest dosłownie wszystkim. dzisiaj ruszam do ataku. a teraz co mi pozostało? dbanie o rusztowanie. więc goł.
____________________________ `Dlatego wołam Cię, powiedz gdzie,
gdzie dziś jesteś.
Wołam Cię, chociaż wiem, nic nie zmienię.
Daj mi spokój który w Tobie tkwi, daj nadzieję.