Trzeci dzień próbuję dodać notkę. A fbl uparcie rzuca mi kłody pod nogi. Normalnie jak wszystko ostatnio.
I nie, nie jestem zła, ani smutna. Nie jestem przygnębiona, ponura czy po prostu zmęczona. Nawet wizja szkoły mnie nie przeraża. Bo wiem, że te głupie sześć lekcji będę wyłączona od własnych uczuć i własnych myśli, które mnie ostatnio przytłaczają.
Y. mówi, że to zazdrość. Ale niby o co? Że ona mogła, a ja nie? Że one są razem, a ja nigdy jej nie spotkam? Możliwe. Wszystko to wydaje się układać w prawdopodobną i logiczną układankę, tylko zgubiłam kilka puzzli do niej. Takich z napisem "kocham", "wierzę", "mam nadzieję" i "cieszę się".
Myślałam, że mnie rozsadzi z nerwów przez te trzy ostatnie dni, które zamieniły się w katorgę, która trwała i trwała, w nieskończoność. Kiedy pyta, czy nic mi nie jest, czy wszystko okej, mam ochotę się rozbeczeć. Zadzwonić i poszlochać trochę w słuchawkę, poudawać, że jesteśmy tuż tuż obok. I nawet może sobie gadać o Guciu, niech tylko będzie. Czemu nie możesz mieszkać bliżej?
Please, don't go away. I need you now.
Wyżaliłam się i mi lepiej. Najwidoczniej potrzebuję uzewnętrzniania swoich emocji. Jeeah.
Kocham.
P.S. A mojej żonie naaaaajukochańszej życzę wspaniałych ferii, wypełnionych przyjaciółmi. Poćwicz strzelanie cegłą do celu, skarbie. I przygotuj się, bo kiedyś wpadnę Ci do łóżka ;*