Za czasów szkoły Greg Lestrade odnajdywał kojącą satysfakcję w wizji łapania niebezpiecznych jednostek. Kiedy odkrył w sobie tę nietypową pasję zaczął uciekać od obowiązków, by choć przez chwilę móc poświęcić się lekturze o tematyce detektywistycznej. Latem, kiedy wyjeżdżał z rodziną do domu na wsi, zaszywał się na dachu stodoły, by tam, przy akompaniamencie wycia hałaśliwego bydła oddawać się frapującycm artykułom na temat niepoczytalnych morderców. Kiedy skończył czternaście lat, a matka przyłapała go na obrysowywaniu konturów nienaturalnie wygiętego ciała koleżanki, miał niemałe kłopoty. Nikt ani nic jednak nie było wstanie odciągnąc go od marzenia o posadzie w Scotland Yardzie, a kiedy osiągnął pełnoletność, przeprowadził się do Londynu, by tam namacalnie wzdychać do swojej śmiałej wizji przyszłości. Uczył się, wykazywał niemałą spostrzegawczością i w końcu doszedł do celu, który jednak nie okazał się tak wyśniony, jakim miał być z początku. Jego praca ograniczała się do łapania rabusiów i drobnych przestępców, którzy za każdym razem byli tak przewidywalni, jak tylko amatorzy potrafią być. Potem jego samoocena wyraźnie spadła, kiedy spotkał na swojej drodze Sherlocka Holmesa - o tak, ten typ był genialny i skuteczny, a także w przeciwieństwie do Grega doprawdy rzadko popełniał błędy w swoim toku rozumowania. Lestrade mu zazdrościł. Z pomocą tajemniczego bruneta udało mu się rozwiązać sprawę, która została zamknięta ze względu na zbyt małą ilość dowodów, a kiedy przełożony zwrócił na niego wzrok i nazwał obiecującym inspektorem, Sherlock zniknął, przypisując mu tym samym wszystkie zasługi. Greg dostał awans, z którego wcale nie był zadowlony, bo gdzieś tam, w środku, męczyła go myśl o nieuczciwej grze. To nie on podołał. To nie on rozwiązał sprawę złożonego morderstwa. Niemniej, kiedy dostał szansę, postanowił z niej skorzystać i włożyć w swoją pracę sto procent energii. Ożenił się, ale jego małżeństwo od pierwszych chwil przypominało bardziej zjawiskową porażkę, aniżeli wymarzony punkt w jego życiu, dlatego większość czasu spędzał w Scotland Yardzie. Robił co mógł, by pomóc obywatelom Londynu, a kiedy nie czuł się na siłach, prosił o pomoc Holmesa. Dimmock podarował mu nawet własne biuro i dopiero, kiedy przysiadł na obrotowym krześle, zorientował się, czym jest papierkowa robota.
Jego życie kompletnie legło w gruzach, kiedy Sherlock po raz pierwszy rzucił w jego stronę uwagę o zdradzie żony. Później robił to niejedokrotnie (przez co między innymi pokłócił się ze swoim dobrym przyjacielem), ale Lestrade nie mógł tego przerwać. Nie chciał. Łudził się, że wszystko wróci do normy, a kobieta, którą poślubił, okaże się tak samo wspaniała jak przed laty.
Kiedy pewnego dnia wrócił do domu po całonocnym pościgu za ośmiokrotnym mordercą, znalazł w sypialni puste szafy, a na stole w salonie papiery rozwodowe. Cały zapał, który nosił w sobie przez te wszystkie lata, nagle zniknął, a on sam stał się wrakiem człowieka. Nigdy o tym nie rozmawiał (bo niby z kim?), a swoje smutki topił w samotnie wypijanej szklaneczke whisky. Pod maską idealnego detektywa, którym starał się być, palił papierosa za papierosem i modił się, by w jego życiu pojawiło się coś zaskakująco miłego.