Na śniadanie zjadam kilogram emocji. Konsumpcję zaczynam wraz z pierwszym, porannym otwarciem oczu.
Ile emocji wchłaniam podczas przebywania w szkole, nie sposób orzec. Gdybym jednak miała to jakoś zobrazować, jeśli emocje dałoby się przeliczać na katorie, byłabym grubą bertą, tymczasem chudnę.
Na kolacje pożeram kolejną porcję emocji, póki sen nie zmruży mych powiek.
Nie jem, nie piję, karmię się emocjami, wciąż i wciąż na nowo.
Nie potrafię nad nimi zapanować, to one mają władzę nade mną. Powodują stany mentalnej nieobecności, gubią moją osobowość, przenoszą do innego wymiaru.
To jest silne. To jest naprawdę mocne. Działa podobnie, jak narkotyk. Efekt narkotyku bez narkotyku. Z udziałem szaleńczej miłości...
Nie jestem sama w tym szaleństwie, więc... dokąd nas ono zaprowadzi?