To było nieco ponad rok temu.
Często analizujemy gdzie byłam najszczęśliwsza. Gdzie moje humor były "na wodzy", gdzie było najmniej smutnych dni, gdzie uśmiech pojawiał się najczęściej. Zapieram się, że uwielbiam zimno, mgłę, Skandynawię, szum morza i delikatny wiatr w górach, a mimo to, wychodzi na to, że takim pięknym miejscem była Australia. Spędziłam tam prawie 5 miesięcy. Wrociłam prawie rok temu, bo 17 lutego. Nadal nie wiem gdzie jest moje miejsce na Ziemi. Częściej myślę, że jednak go nie znajdę, że zawsze znajdzie się coś co będzie mnie powstrzymywało od radości. W Australii naprawdę było pięknie. Ogrom ptaków i tych wszystkich dziwnych zwierząt dookoła. Tam było cudownie. Ale jakoś wewnątrz i tak czuję się spokojniejsza kiedy się budzę i wiem, że dzisiaj pochodzę po górach i przewrócę parę kamieni w strumieniu, albo zmoczę nogawki w górskiej rzece, albo przynajmniej to, że zobaczę pluszcza pluskającego się w górach.
Nie wiem sama czego chcę i wszystkim dookoła mówię, że jest w porządku. W głębi cierpię i nie mam pojęcia co mam robić. Nie wiem jak ma wyglądać moje życie, jak ma wyglądać kolejne pół roku, jak ma wyglądać przyszły miesiąc. Przytłacza mnie to.