Momentami nie wiem już co myśleć
Niby gdzieś tam jest dobrze
Ale nie do końca
Teoretycznie w życiu mi się układa, w pracy zaczynam wychodzić na tym, tak jak chcę, studia toczą się swoim życiem
Wewnątrz jestem smutna, pogubiona, pełna natrętnych myśli i zastanawiająca się ile jeszcze schudnę do końca roku. I ciągle głodna. I zmęczona, bo nie śpię całymi nocami, bo źle się czuję.
Moje zęby przestają wytrzymywać i boję się, że niedługo je stracę, to bardzo realna myśl.
Z B. ciągle się spotykamy i jest ok. Po prostu ok.
Nic mi tak nie przeszkadza, jak natrętne myśli, szczególnie, że sama sobie narzucam, że coś muszę. Że muszę zrobić to, kupić tamto, przygotować owo. Mam dość samej siebie, bo o ile mam świadomość, że zamknęłam się w klatce, to nie potrafię z niej wyjść, a na terapię nadal mnie nie stać.
Chciałabym nie, ale często myślę o śmierci.
I nie chodzi tu o samobójstwo, bo takich myśli już nie miewam. Raczej chodzi o mój stan zdrowia.
Bo nie wszyscy są świadomi, że to co robię, to powolny spacer w kierunku śmierci. Pewnie, powiecie, że każdy to robi, ale to nie jest to samo, wierzcie mi lub nie.
Ja po prostu umieram, tylko bardzo powoli.