Na początku jest po prostu sobą, bo takiego Go pokochałaś.
Widzisz dobre strony, zalety, te największe, bo przecież uwydatnia je specjalnie dla Ciebie.
Obok leżą setki wad, chaotycznie porozrzucanych, wykreowane przez dziwną przeszłość,
do dziś niepoukładaną. Jesteś z Nim, przy Nim, wciąż, jak najczęściej.
Chcesz jednak, aby porzucił wszystko, co złe, choć silnie z Nim związane.
Uzależnia się od Twojej obecności.
Nieświadomie Go zmieniasz, staje się kimś innym, kimś, kogo Ty chcesz.
Przestajesz dostrzegać jakiekolwiek wady. Zero kłamstw, niepokoju, braku wsparcia.
Jest idealny. Zbyt idealny. Przeszkadza Ci to. Dlaczego? Przecież, do cholery, sama tego chciałaś.
Zaczynasz się dusić Jego miłością, brakiem dystansu, mimo tego, że też bardzo Go kochasz.
Jednak coś jest za bardzo. O wiele za bardzo, lecz do końca nie potrafisz sprecyzować, co.
Nie masz czasu o Nim pomyśleć, zatęsknić, bo sam przypomina o sobie w każdej minucie.
Nie chce się z Tobą rozstawać. Ale chwileczkę, przecież sama tego pragnęłaś, od początku!
Coś zaczyna się delikatnie psuć, później już coraz bardziej.
Mniej uśmiechów, mniej pocałunków, mniej tych iskierek w oczach.
Coś Was wkurza, coś drażni, coś nie pasuje. Nie chcesz, aby tak było. Kochasz Go.
Jednak coś pęka. Wiesz, że już nie dasz rady. Dłużej nie możesz. Jesteś zbyt słaba.
Choć nienawidzisz siebie za to z całego serca, wycofujesz się.
Sama chciałaś Go takiego, a teraz odchodzisz?
Zaczynają się najgorsze dni, miesiące, lata Twojego życia.
Pierwszą rocznicę przeżywacie osobno, jesteście zagubieni, nie potraficie odnależć się bez siebie.
Przecież oboje doskonale wiecie, że jesteście tylko Wy. I tylko jako 'Wy' istniejecie.
(...)
Ciągle czuwasz, ciągle nie śpisz po nocach, bo wiesz, że poszłabyś za Nim w ogień.
Nie pozwolisz, aby stało mu się coś złego. Nigdy, za nic, absolutnie.
Nie macie tyle odwagi, by wzajemnie sobie pomóc, jednak w końcu próbujesz.
Nie jest łatwo, mija dużo czasu, zanim znowu Ci zaufa. Zanim uwierzy. I zanim Ty również to zrobisz.
Wytykacie sobie wszystko, rzucacie w twarz najbardziej bolesnymi słowami, ale potem już nie macie sił.
Wtulasz się w Niego, i przez kilka minut znowu czujesz się, jakbyś miała przy sobie cały świat.
Swoje Wszystko.
Małymi krokami przekraczacie wzajemnie swoje bariery, i wracacie,
choć jeszcze tyle wątpliwości i obaw wokół Was.
Któregoś wieczoru, gdy patrzysz w Jego oczy, i myślisz o wszystkim, od początku,
zdajesz sobie sprawę, że wcale nie chciałaś tego pierwszego, ani drugiego, idealnego.
Pragniesz dwóch. Jego, w każdej możliwej postaci.
Dostrzegasz, że jakikolwiek był, zawsze Go kochałaś.
Jesteś mniej lub bardziej z Niego dumna, zadowolona, lecz zawsze kochałaś. Zawsze. Po prostu.
Kochałaś Go, gdy był zbyt nieogarnięty, zbyt idealny, zbyt głośno krzyczał, zbyt często dzwonił,
zbyt długo mieszał herbatę, zbyt mocno kochał piłkę nożną, zbyt pięknie się uśmiechał.
Zawsze będziesz moją tak bardzo nieidealną wersją idealnego mężczyzny, i tylko moją.