Budzę się nocą. Wskrzeszam do życia zaspane dłonie szukając Cię obok. Widziałam Cię, we śnie. Widzę Cię ciągle, jak dopijasz miętową herbatę, szklanka otulona Twoim ciepłem pozostawia mi jedyne wspomnienia.
Świadomość dotyka ciała, jest zimna, niegrzecznie i nonszalancko rozbudza kawałki skóry, paznokci, włosów, zatem ożyłam. Ciemność obezwładnia Boskie sklepienie, zanurzone w czerni słońce wichrzy przeciw obowiązkowej senności. Ciekawe czy Bóg umie zasnąć.
Śnieżne postaci wirują po nieznanym niebie, spychane zimowym wiatrem na ziemie, siadają na nagich gałęziach; na pustych ławkach w parku, na dachach i grobach. Lepią się do szyb, zastygają na chodnikach i latarniach. Szepczą o lutowym przymrozku. Przypominają żołnierzy zsyłanych na dół żeby walczyć o nasze zapomniane dusze. Ludzka pamięć sponiewierała nasze wnętrza. Zgubione w alkoholu i papierosowym dymie straciły znaczenie. Pragnienie nieprzytomności jest takie podniecające prawda ?
Wywleczone ze środka "Kocham Cię" trąca się o lewe płuco, mocno tłukąc w zaspane serce, przeciska się przez szarpnięte mrozem usta i wypływa na świat w postaci przeźroczystej smugi , jak można za tym nie tęsknić.
Jestem duszą wyznającą Ci miłość o północy, niewidzialnym tchnieniem na lustrze, oddechem w zimowy poranek, jestem pomiędzy moimi słowami na papierze, spływam z moją łzą po różowym policzku.