Tam jest ulica. Woła mnie do siebie podmuchem wiatru, który kołysa po niej wszystkie płatki róży zamienione w krzyk, którego nie słyszę. Szept dotyka mojego ciała, zgniata żebra i wolno tonie w płucach, a ja tak bardzo go nie rozumiem i wszyscy wokół nie rozumieją mnie. Ulica milczy, pachnie porannym słońcem i wszystkimi błogimi uśmiechami. Widzę jak promienie ocierają się o jej nierówną powierzchnie i malują mi nadzieje. Wtedy cisza staje się doskonałym władcą prawdy, wtedy odkrywam, że za często żądam słów, których nie potrzebuje. Teraz układam się zwiewnie u progu milczenia bo lubię słuchać jak oddychasz.
jesteś jesiennym tchnieniem w moich dłoniach, tak ulotnym i dalekim.