Jeżeli ktokolwiek tego blożka kiedykolwiek przeczyta, niech nie liczy na Bóg wie jak dobre zdjęcia. Nie jestem bowiem fotografem.
Skoro już mowa o rozczarowaniach i niespełnionych ambicjach, jestem stusiedemdziesięciocentymetrowym, dwunożnym przykładem na życiową porażkę. Tu nie chodzi o użalanie się nad sobą, ale o radzenie sobie z głęboką deprechą, wciągającą mnie coraz silniej na dno czarnej jak dupa studni. Pisanie jest czymś co mnie relaksuje, odgania ode mnie stres, na codzień wyżerający moje bebechy. A więc pośród motłochu, pierdolonego lumpenproletariatu i ciemnej jak tabliczki gorzkiej czekolady rzeczywistości, chciałabym móc choć przez chwilkę oderwać się i zapobiec tym samym powstaniu kolejnej kreski na mojej ręce, a co gorsza na serduszku, rozpieprzonym na miliony nadal krwawiących cząstek.
Tak więc....
Have a nice day ! :)
***
Z diabelski trzewi poczęta blondyna.
Włosem o uryny barwie
Zarzuca.
Dumna, wyniosła, ponad profanum -
- stan biedny.
"Wanitatywnie, pejoratywnie"
Jej słowa wbijają mi się w czaszkę
Pojedyncze,
Grube jak palec
Igły uzdrowiciela - Chińczyka
Jedna.
Dwie.
Trzy.
Czas mija,
A ona się nie zmienia.
A ona ...