Mój dzisiejszy sen:
Jestem policjantką, wysłano mnie do Korei Północnej na szkolenie z zakresu antyterrorystycznego na który się zapisałam. Sama. Po dojechaniu na miejsce chciałam się rozejrzeć po rynku, iść na spacer z psem (czarny owczarek niemiecki użytkowy) którego udało mi się zabrać ze sobą w podróż. Idąc targiem i kupując owoce z bocznej uliczki dobiegło mnie jedno wielkie wycie przeplatane piskami warkiem i szczekaniem. Chcąc iść w tamtę stronę sprzedawczyni owoców powiedziała coś do mnie, ale ja zrozumiałam tylko słowo "psy" "pieniądze" i mówiła chyba coś o szczeniakach. Nie zrozumiałam o co chodzi, Nabo (bo tak wabił się mój owczarek) wyrwał do przodu, był potężny mocno zbudowany silny i piękny. Krzyknęłam "równaj!" i wyszłam z za zakrętu. To co zobaczyłam nakazało mi stanąć w miejscu i pamiętać o oddychaniu bo gdyby nie to chyba zemdlałabym z szoku poczułam lęk o Nabo jakaś siła wyższa nakazywałami ucieczkę stamtąd w imię mojego psa. Zobaczyłam jeden wielki tłok, wszyscy starali się przekrzyczeć psy jeszcze w tedy nie wiedziałam czemu ktoś zgromadził tyle psów w jednym miejcu i czemu one tak strasznie błagają o wolność, widziałam z oddala jakby wielkie przezroczyste schronisko w powietrzu unosił się zapach odchodów i krwi, piski tych psów atakowały mnie ze wszystkich stron, Nabo cofnął się, chyba przytłoczyły go błagania o pomoc jego pobratyńców. Jako że byłam policjantką a ci cechują się tym że wkładają nos w nie swoje sprawy poszłam chwiejnym krokiem w stronę tych klatek, ale nie tylko. Psy trzymane były też na sznurkach, byłam w szoku. Jeszcze nie wiedziałam skąd ten zapach krwi i nie wiedziałam po co ludzie to robią. Stałam znów sparaliżowana przez żal tak wielki że przepełniał mnie całą blokując jakikolwiek ruch, jakąkolwiek myśl. Do przytomności sprowadził mnie ostrzegawczy wark Nabo (pies szkolony był również jako pies obronny i miał za zadanie sprawić abym była bezpieczna w każdej sytuacji, w tej natomiast miał kaganiec więc za wiele by nie zrobił) spojrzałam na psa i zorientowałam się że kucają przy nim jacyś dwaj faceci. jeden starał się go dotknąć, ale Nabo kłapnął szczękami w kagańcu. Obaj mówili po angielsku, więc ich rozumiałam bez przeszkód. "Świetny" "jaki duży" "piękny, trochę szkoda go" "byłby dobry na podwórko" "tylko trzeba gruby łańcuch" "pewnie jest bardzo silny" nakazałam psu przyrównać do mojej lewej nogi i pospiesznie zsunęłam kaganiec z pyska tak że teraz na pasku wisiał na szyi. Obaj panowie wstali i zapytali "ile" Oni chcieli kupić mojego Nabo! Powiedziałam im że on nie jest na sprzedaż, na co jeden odpowiedział "to po co tu przyszłaś, jesteś na targu a tu wszystko jest na sprzedaż, twój pies też." Nie bałam się, gdyby tylko spróbowali coś zrobić mieli by dwie opcje jeśli zrobiliby to gwałtownie pies zaatakowałby ich - tak był szkolony, jeśli natomiast psu by się nie udało miałam jeszcze pistolet z ktorym nie rozstawałam się nigdy. Nie odpowiadając odeszłam od nich i udałam się prosto przed siebie. Psy w klatkach były wychudzone, widać było oznaki wielu chorób, niektóre miały otwarte rany, jedne krwawiące a inne już ze stanem zapalnym, u niektórych rany nawet zaczynały gnić. Miałam ochotę zatrzymać ruch złapać wszystkich ludzi, wezwać posiłki i oddać psy w bezpieczne miejsce. Tak bym pewnie zrobiła w Polsce, natomiast byłam tu sama a z tego co wiedziałam w korei zwierzęta nie miały żadnych praw. Szłam dalej i znosiłam na sobie wzrok ludzi, fakt nie byłam taka jak oni. Nie miałam skośnych oczu i żółtej skóry, miałam też dużego pieknego psa który znacznie różnił się od tych wszystkich pozostałych. Idąc nagle rozległ się nieprawdopodobny skowyt, jakby pies błagał oprawcę o łaskę później był trzask i.. Skowytu już nie było. Pobiegłam w tamto miejsce i ukazał mi się stragan z psami w klatkach za ladą, małym "kojcem" w którym było pełno krwi a na stołach leżały... martwe psy. Niektóre świeżo uśmiercone, jeszcze "ciepłe" z krwią spływającą po skołtuniałej sierści, niektóre krew miały zakrzepniętą, inne były obrane ze skóry, a jeszcze inne podzielone zręcznie na kawałki. Pyski, ogony, łapy.. To był przysmak. Przepełniła mnie nienawiśc tak wielka że chciałam zapomnieć o jakichkolwiek konsekwencjach i powystrzelać ich wszystkich, a potem poukładać na stołach i handlować ich częściami ciał, a za pieniądze kupiłabym tym wszystkim psom karmę. Wjechała ciężarówka na której były poustawiane ciasno klatki w których psy były poupychane niczym ubrania w naszej walizce kiedy pakujemy się na wakacje, nagle drzwi się otworzyły, kierowca wyszedł z auta i wszedł na zaczepę zepchnął jedną z klatek z psami a ta spadła z wysokości jakichś 5-6 metrów z hukiem na ziemię, do klatki podszedł gość który ówcześniej siedział w kojcu z krwią ciągnął klatkę po betonie kalecząc i raniąc psy po czym otworzył ją a kuśtykające psy wygramoliły się z niej. Uciekły w najciemniejszy i najdalszy kąt, wszystkie razem. Człowiek wziął metalowy kij z pętlą na końcu i odłowił jednego po czym wziął do ręki drewniany kij i już brał zamach na psa kiedy to nagle Nabo wyrwał mi się z rąk i rzucił na siatkę kojca szczerząc przy tym zęby jak tylko umiał i wydając dźwięk tak przeraźliwie groźny że sama się wystraszyłam. Dopiero po chwili uzmysłowilam sobie że stałam na tyle blisko kojca, że pies mógł pomyśleć że kat chce mnie uderzyć tym kijem a nie tego psa, ludzie nagle oderwali wzrok od "klatki śmierci" i spojrzeli na Nabo i na mnie kiedy po jednym mocnym słowie pies posłusznie przyszedł do mnie i usiadł równo z moją noga. Gdyby nie metalowa siatka człowiek w zielonej folii która miała go chronić przed bryzgajacą psią krwią nie miałby już ręki chyba że Nabo rzuciłby się bezpośrednio na szyję, mógłby też złapać za nogę i wyszarpać kawał mięsa, ja na pewno nie odwołałabym go tak szybko i to nie przez nienawiść która była we mnie a przez szok który pozbawił mnie życiowych funkcji i odruchów. Byłam bezsilna, chciało mi się płakać chciałam uratowa te wszystkie psy bo uświadomiłam sobie co tam się dziejei co mówiła mi sprzedawczyni owoców. Teraz to miało sens, a mój chiński translate który miałam w głowie nareszcie przetłumaczył mi to przed czym ostrzegała mnie sprzedawczyni. 'Psy są cenniejsze od suk, wchodząc tam każdy pies jest za pieniądze, zrobią dzięki niemu szczeniaki a potem go zjedzą' tak, teraz miało to sens, chciałam brać nogi za pas i uciekać z tego chorego miejsca aby ratowac Nabo ale nagle kiedy ocknęłam się zobaczyłam że Nabo nie ma koło mnie.
***
Zaczęłam się gwałtownie rozglądać i nawoływać, biegać od stoiska do stoiska, krzyczeć jeszcze głośniej, teraz już przez łzy. Zagapiłam się i ktoś uprowadził mojego psa, ale jak skoro tylko próbojąc zostałby pozbawiony ręki, nogi czy życia jeśłi Nabo złapałby za tchawicę. Musiał uciec, pobiec do jakiegoś psa, albo była tu jakas suka z cieczką, albo zaniepokoiło go coś a teraz jest niewiadomo gdzie, niewiadomo z kim i niewiadomo jakie niebezpieczeństwo mu grozi. Wróciłam na to samo miejsce, przed klatkę śmierci - tam widziałam go poraz ostatni i nagle zobaczyłam Nabo w klatce śmierci. Był na metalowej tyczce z pętlą na jednym końcu a na drugim z liną przywiązaną do jednej ze ścian, koło niego 8 albo 10 innych wystraszonych psów, tyle że mój miał spętane łapy i kaganiec założony na pysk. podbiegłam do drzwi przez które można było wejść do środka, ale były zamkniete, kiedy zaczęłam je szarpać poczułam czyjeś dłonie na plecach. To byli ci sami faceci którzy chcieli kupić Nabo wcześniej. Powiedzieli że nie chciałam sprzedać to sobie sami wzięli. Kiedy wzięłam zamach aby dać jednemu w twarz poczułam jak ktoś złapał mnie za rękę i odrzucił tak mocno że wylądowałam na ziemi, a moja kostka bolała tak bardzo że nie mogłam na nią stawać. Siedząc tam i wyjąc z bólu, który przeszywał mnie całą w tym czasie w kojcu doszło do dwóch morderstw psów. Podniosłam spodnie na wysokości kostki i zobaczyłam.. Złamanie otwarte. Krzyczałam aby mi ktoś pomógł, wykrwawiałam się tam ale nagle moją uwagę przykuło znajome warczenie. To Nabo, odpętali mu łapy i na metalowym drągu prowadzili na śmierć. Zaczęłam czołgać się w stronę kojca kiedy nagle poczułam że w żebro napierało coś metalowego, zorientowałam się że mam przy sobie pistolet! Tak! Mogę uratować siebie, Nabo i chociaż część tych psów! Sprawdziłam stan magazynku, było full - 24 naboje. Spojrzałam na kojec i szepnęłam pod nosem "nie bój się piesku, jestem policjantem, możesz czuć się ze mną bezpieczny. Odpowiadam za Ciebie" Nabo wyszarpywał się z drąga, i do kojca wszedł jeszcze jeden człowiek który przejął metalowa rurkę. Typ w zielonej folii podszedł do Nabo i niewzruszony przedstawieniem jakie robił nieustraszony policyjny Owczarek Niemiecki szkolony do obrony i do ataku na napastnika wziął spory zamach, spojrzał na mnie i przestał się uśmiechać. Zobaczył lufę wycelowaną prosto w niego. Nie zdążył nic zrobić, bo chociaż umierałam z bólu byłam w pełnej koncentracji, jak zawsze przy obcowaniu z bronią. Padł strzał. Człowiek w zielonej folii odbił się od jedej ze ścianek kojca, a ja miałam ułamek sekundy na zestrzelenie tego drugiego.Szybko, odbezpieczanie - naciąganie - wystrzelenie naboju i czekanie na reakcje tłumu. Obaj panowie mieli czoła przyozdobione małą czerwoną plamką na środku, z kt&o