Hej.
Wracam po dwóch latach. Burzliwych. Wiele zmian za mną. Za wiele, by to opisać w jednej notce. Odchodząc stąd, pamiętam mój wpis, kiedy to zawarłam w nim cały mój ból, żal. Muszę to w końcu napisać, bo gryzie mnie to od tamtej pory.
Odeszłam, bo straciłam wiarę w siebie i swój świat. Zostałam sama. Mój narzeczony mnie zdradził. Niejednokrotnie. W dniu, w którym pisałam, nie było go już przy mnie, wyprowadził się. Teraz już nawet ponoć ma swoje życie u boku innej. Walczył, usilnie i długo. Ale niezbyt usilnie i nie nazbyt długo. Nie na tyle, żeby mnie przekonać do siebie. Zdrada w żadnym wypadku nie wchodzi w grę. Nie wybaczam nigdy.
Poza tym było też dużo innych problemów, które nas dotknęły. Ale, długo nie mówiąc - odwołałam ślub.
Ale wiecie co?
Ta uśmiechnięta dziewczyna ze zdjęcia to ja. A ten mężczyzna obok to - za 68 dni! - mój mąż. Udało się. Znalazłam tą swoją drugą połówkę pomarańczy. Może już bez fajerwerków, bez romantycznej aury i motylków w brzuchu. Może ta miłość jest bardziej stąpająca po ziemi, bardziej logiczna, bardziej praktyczna. Mamy kredyt, własne mieszkanie, które remontujemy, pracujemy razem i choć czasu dla siebie mamy tyle co nic, to bardzo się kochamy. Kłócimy się na potęgę, oboje mamy ostre, papryczkowe charaktery, ale równie szybko umiemy się godzić.
I choć czasem myślę o tym co było z R., są to tylko wspomnienia, i staram się do nich nie wracać.
Co do wagi - zakochana i szczęśliwa, przytyłam przy moim ukochanym 13kg. Czuję się jak gruba beczka, a jestem 10 tygodni przed ślubem i mam już stresa. A więc od tygodnia jestem na diecie, efekt - 1 kg.
Walka z wagą na nowo!
Nieustająco.
Całuję.