masz moje zęby. i koszulkę z soad, którą kochałam, którą tak zajekurwiście rozciągnęłam, że nadaje się już tylko na szmatę do podłogi [*] nie mam żadnych zdjęć, nie mam czym zrobić, ani niiiiic.
wstałam o 6. dziś dzień wolny. sponio. matka do roboty, młoda do szkoły, bo oczywiście nie przeżyje bez swoich słit koleżanek (rozkurwiają mnie te bachory), druga do babi. przynajmniej mam spokój. do 13. niby mam szlaban, ale chuj tam. nie wzięła kabla od modemu, więc nie widzę powodu dla którego miałabym robić co innego niż siedzieć na kompie. w ogóle wyjebane wyrażenie, 'siedzieć na kompie', cnie.
obejrzałam jakiś żałosny film i pograłam w jakieś głupie gierki na necie, lols. no i chwilę redtube, bo cza korzystać z tego, że jest się samym w domu, huehuehuehue. no i oczywiście wpierdalam od rana. nigdzie się nie ruszam, bo albo nie mam ochoty (albo nie mam z kim), albo matka jest w domu i mi nie pozwala. więc jem i tyję. założę się, że po tych wakacjach będę kolejne 10kg cięższa. będę, kurwa, ważyć 80kg. przy moim wzroście 165. będę jedną wielką toczącą się kulą. i chuj. w końcu przestanę żreć w ogóle, ciekawe, czy kogoś ruszy, jak zacznę mdleć, czy coś. bo aktualnie wszyscy mają w dupie to, co myślę, co czuję, w dupie mają, że ryczę cały czas, że nie mam ochoty żyć, że jest chujowo. a nawet nie mam za co się najebać. więc chodzę trzeźwa i jest chujowo jeszcze bardziej.
w ogóle syf, ale pierdolę, nie sprzątam. traktują mnie jak mnie traktują, więc, kurwa, dlaczego bym miała sprzątać? mam mieć szacunek do matki, tak? mam sprzątać, mam się zajmować młodymi (szatańskie bachory z IQ chyba ze 40, nie więcej), na nic nie mam pozwalane, więc nie będę latać za nią z miną 'yes, master', do kurwy nędzy. nie zasługuje. jest suką. zabrania mi wszystkiego. bo nie zasługuję. na jebane buty mi nie da, bo nie zasługuję. nawet na żarcie, jak sama mówi, nie zasługuję. jestem jednym wielkim pierdolonym wydatkiem dla niej. chociaż chuja na mnie wydaje. nawet na pierdolone maszynki do golenia mi nie daje. kurwa mać, tak być nie może, ja mam siedemnaście lat to chuja jasnego. dobrze, że mam babcię rzut beretem. z kasą jej się nie przelewa, ale zawsze czymś poratuje. zresztą nawet nie chodzi o kasę. zawsze mogę jej się wygadać, przejmuje się moimi problemami, nie tak, jak matka. która ma wyjebane. ale już niedługo. przecież się wyprowadzamy. zostanę, kurwa, sama. wiem, że ty jesteś. że jest madź, ag, mateush i adam. ale co to da. niby nie jestem sama, ale tak na prawdę to jestem zdana tylko na siebie. przeżyję te jebane 15 miesięcy do 18. ale co wtedy. chciałabym spakować manatki i gdzieś spierdolić. ale za co? za co żyć, gdzie żyć, a praca? chujnia, mam coraz mniej nadziei. zresztą co ja pierdolę, w ogóle nie mam nadziei. na co tu mieć nadzieję?
tak sobie ostatnio szłam do szkoły, alex. i tak sobie myślałam. że w sumie to ty byłaś/jesteś jedyną osobą, z którą byłam, która tak na prawdę mnie kocha(ła). chciałabym, żeby coś z tego było. gdyby nie ta jebana odległość.
coraz bardziej ostatnio chciałabym być facetem. w chuj żałuję, że się nim nie urodziłam. nie będę rozwijać tematu, bo po co.
jutro zakończenie roku. cool. ostatni dzień w tej szkole. cool. piotrek? jakieś pożegnanie może? jakie pożegnanie? jakie, kurwa pożegnanie? nie, nic do niego nie czuję. ale to wszystko, co się wydarzyło sprawi, że będę go wspominać mając 80 lat i 20 kotów. albo mając 80 lat i mieszkając w przytułku. do kurwy nędzy nie chcę mieć 80 lat. wcześniej się zajebię, serio. w każdym razie whatever. pójdę jutro, normalne zakończenie, z nikim się nie pożegnam. bo po chuj. z większością z nich się pewnie już nigdy w życiu nie zobaczę. ale chuj. straszna znieczulica na nich mnie wzięła. pożyczę jakieś książki jutro i zostaje mi tylko czekać do momentu aż zaczniemy się pakować. a zaczniemy? nawet kurwa, nie mamy kasy na tą przeprowadzkę. wszystko jest w jednej wielkiej rozpierdolce.
chcę mieć w końcu ustabilizowaną sytuację w domu. ale musiałabym nie mieszkać z matką, gdzie cały czas coś wyskakuje. oczywiście chuj ją obchodzi to, że jestem od niej zależna, niestety, że ma jakieś obowiązki względem mnie. bo ona 'nic nie musi. to jej życie, a ja nie mam prawa się wpierdalać'. no, sory, suko, jestem twoją córką. i nienawidzę cię. całym swoim jebanym sercem cię kurwa nienawidzę. zdechnij.
idę sobie zrobić kolejną kanapkę, a co.
czemu, kurwa, ludzie nie rozumieją, jak się do nich mówi, że jest chujowo? sami mówią, że tak jest wtedy, kiedy starzy im nie kupią nowego smartfona, czy jakiegoś innego gówna. kurwa, nie chodzi o tą jebaną kasę. o kasę też, bo wszystko się kręci wokół niej, ale to nie jest najważniejsze. dlaczego to nie moja babcia nosiła mnie w brzuchu, tylko moja matka, hm? taka fałszywa, egoistyczna, dumna suka, której zależy tylko na swoim jebanym konkubencie (a ściślej - na jego fiucie), hm?
boże, który nie istniejesz, niech się w końcu to wszystko skończy. niech chociaż przez chwilę będzie normalnie.
miałam jechać do starego do psychiatryka. ale nawet nie wiem, gdzie to jest. a po drugie, co by mi to dało. nie widziałam go 10 lat. miał mnie w dupie. więc też go zaczęłam mieć w dupie. i teraz chuj mnie obchodzi, że się wieszał. szkoda, że się nie udało.
chciałabym wyjść sobie spokojnie z domu, kupić sobie jakieś wino i paczkę szlugów, iść gdzieś w kurwę, najebać się i mieć przez chwilę spokój. dno, kurwa. kurwa, dno.
wyjebana notka. nie umiem pisać. i oczywiście i tak nie napisałam tego, co chciałam napisać. brawa dla mnie. ale przynajmniej mi trochę lżej. w ogóle, gabryśka chce, żebym przestała przeklinać. nie da się, kurwa.
trutututu, za godzinę będzie matka. idę po następne kanapki i herbatę. a później do jakiejś książki, czy 'porysować'. w cudzysłowie, dlatego, że to jest szambo, a nie rysunki. jestem totalnym beztalenciem w ogóle.