Otworzyłam oczy. Obudzily mnie promienie słonca wpadajace przez niedomknieta zaluzje. Spojrzalam przymrozonym okiem na elektroniczny budzik, ktory stal na nocnym stoliku. Byla 6 rano. Dzisiaj nawet sasiad nie spiewal pod prysznicem. Rozumiem. Jest niedziela. Nie moglam usnac, wiec wstalam i zaparzylam kawe. Pogoda byla cudowna. Wprost idealna na wiosenny, poranny jogging po Central Parku. Ale chwileczke, przeciez ja nienawidze biegac. Moze warto polubic i tak jak ci wszyscy biznesmeni z Manhatanu, odziac sie w drogie, sportowe, ale jakze gustowne ubranka, zalozyc iPoda na ramie i ruszyc wraz z nimi w wyscigu, pod tytulem kto z nas prowadzi zdrowsze zycie, przeciez to takie amerykanskie. Niech sie łudza. Zdrowe zycie w tym smierdzacym Nowym Jorku. Ha! Niedoczekanie.
Nagle sobie przypomnialam, ze wczoraj wieczorem nie zmyłam makijazu. Poszłam do łazienki. W łazience zobaczyłam, ze zapomnial wziac ze soba telefonu. Nagle cos mnie tknelo. Otworzylam telefon. Mial nieodczytane widomosci. Jakas niesamowita sila kazala mi odczytac je. Mimo wlasnej woli zaczelam czytac. Telefon wypadł mi z ręki. Wybiegłam z domu, tak jak stalam. W pizamie i szlafroku. Biegłam schodami w dół, łzy leciały mi po policzkach mimo woli, byłam zła, zazdrosna, oszukana, nichciana, skonczona. Było mi goraco, na przemian zimno. Do dzis nie pamietam gdzie byłam. Wrocilam do domu. Nie pamietam jak. Polozylam sie w przedpokoju, na mieciutkiej, kremowej wykladzinie, ktora razem wybieralismy. Plakalam. Wykonczona zasnelam.
Otworzyłam oczy. Obudziły mnie promienie slonca wpadajace przez niedomknieta zaluzje. Byles obok. Tak slodko spales. Na szczescie, to byl tylko zly sen.