23 października to moja data - urodziny to dla mnie zawsze wyjątkowy dzień. Tegoroczne również, ponieważ kończą chyba najbardziej wyjątkowy rok w moim życiu. Był on pełen nowych doznań, pierwszych razów, wyczekiwania, szczęścia, ale i niepokojów oraz kilku rozczarowań.
Dokładnie rok temu badania potwierdziły ciążę, która stała się najpiękniejszym prezentem na 30-stkę! Wtedy radość była jeszcze umiarkowana, gdyż towarzyszyły jej niebezpodstawne obawy i lęk.
Trzeba było nauczyć się jak uważać na dzidziusia, że nie wolno sauny, ani masaży tajskich (ale mimo to urodzinowa niespodzianka była super)! Początki generalnie nie były łatwe, pomijając listopadowe mega-stresy, dzielnie walczyłam z mdłościami, nawet w Mediolanie, gdzie nie dane mi było wypić z mamą aperolka ani zjeść ulubionej parmy. Moja mała fasolka zaliczyła wtedy swoją pierwszą zagraniczną podróż w babskim gronie, i to samolotem. Zorganizowałam i poprowadziłam tę wyprawę, z czego jestem niezmiernie dumna jak na pierwszy raz w indywidualnej podróży samolotowo-zagranicznej, poszło mi całkiem nieźle!
Po świętach, (ostatnim Bożym Narodzeniu we dwoje), a już na pewno po weselu i sylwestrowych poprawinach, z mdłościami i siłami było już lepiej. A propos wesela pełnego kulinarnych rarytasów: też niewiele skorzystałam, nie wspominając już, że to chyba pierwsza bezalkoholowa impreza ślubna w moim dorosłym życiu!
Nie wypominam, tak tylko podkreślam rolę poświęcenia, haha :D
Każdy kolejny etap ciąży, kolejne wizyty u ginekologa sprawiały, że strach ustępował radości. Mogłam w końcu zacząć jeść i przyzwyczajać się do myśli, że będę miała córkę.
W styczniu odwiedziliśmy Ateny w gronie 5+2 (niewidoczne :-)). Słońce i 20 stopni w środku zimy dodały mi energii, której potrzebowałam. Później czekał mnie już tylko odpoczynek na L4, ale dziesięciu dni w szpitalnym łóżku się nie spodziewałam. Swoją drogą to był mój kolejny pierwszy raz, nigdy wcześniej nie spędziłam ani nocy na oddziale.
W tym czasie pojawiły się też pierwsze rozczarowania związane z (jak myślałam) bliskimi mi osobami. Czy to zbrodnia, że w wyjątkowych okresach liczymy na bliskich, ich obecność, zainteresowanie i ciepło bardziej niż zwykle? Niestety, właśnie w tym czasie niektóre relacje okazały się rozczarowujące - osoby, które uważałam za bliskie, nie stanęły na wysokości zadania. Na szczęście, byli obok też ci, którzy okazali wsparcie i życzliwość, udowadniając lub pokazując, że jestem dla nich ważna.
Właściwie... generalnie staram się nikogo nie absorbować moim życiem, jednak są momenty i wydarzenia, które w bliskich relacjach wręcz proszą się o szczególną uwagę. Chyba. Tak przynajmniej mi się wydawało, albo taką miałam nadzieję.
Pierwsze odczuwalne pląsy dzidziusia w brzuchu sprawiały, że chciałam więcej. Niesamowite uczucie, którego nigdy nie zapomnę. Cieszyłam się każdym kopniakiem, nawet minimalnym uniesieniem brzucha, zastanawiając się, jak moja dziewczynka jest ułożona i co tam sobie wyprawia. Z niecierpliwością czekałam na USG, gdzie mogłam ją zobaczyć i usłyszeć tętno, do którego dźwięku przyzwyczaiłam się w szpitalu, słysząc je cztery razy w ciągu doby. Przeglądałam się w lustrze kilka razy dziennie, robiłam zdjęcia i cieszyłam się z rosnącego brzucha (!) (kto mnie zna, ten wie o mojej obsesji na punkcie wagi). Chciałam delektować się każdą chwilą, zatrzymać ją i zapamiętać, bo wiedziałam, jak jest ważna.
Kickboxing, do którego zapałałam sympatią zaraz przed ciążą, pół roku później zamieniłam na ćwiczenia w gronie aktywnych przyszłych mam, więc od maja już się nie nudziłam. Z minusów zaawansowanego stanu błogosławionego były: opuchlizna, bolące lędźwie i... fakt nieustannie zbliżającego się jego końca.
Z jednej strony czekałam z niecierpliwością na narodziny, z drugiej - żegnałam się z okresem, w którym byłam dla mojego dziecka całym światem. Wiedziałam, że narodziny będą początkiem nowej przygody, ale też końcem tego mistycznego czasu, kiedy istniało tylko ono i ja. Takiej mistycznej jedności życzę każdej kobiecie, która chce mieć dzieci, i boleśnie współczuję każdej, która z różnych przyczyn nie będzie mogła jej zaznać.
Nie potrafiłam wyobrazić sobie momentu, kiedy jednego dnia dostaję skurczów i jadę do szpitala z mężem, a kolejnego dnia wracamy już we trójkę i życie wygląda zupełnie inaczej. To też bardzo ciekawe doświadczenie, poprzedzone oczywiście samym porodem i pobytem w szpitalu z pierwszą nauką bycia rodzicem.
Poród naturalny był dla mnie potwierdzeniem tego, że siła jest kobietą. Kolejne godziny bez snu przypieczętowały to przekonanie (w ciągu ok. 80 godzin spałam ok. 8 godzin, godząc to z wchodzeniem w nową, jakże odpowiedzialną rolę).
Ktoś kiedyś powiedział mi, że co rok świętuje się nie tylko narodziny dziecka, ale także narodziny siebie jako matki, co szanuję i w pełni rozumiem. Człowiek (choć po marnych przygotowaniach w szkole rodzenia) zostaje rzucony na głęboką wodę, w jego ręce zostaje oddana odpowiedzialność za nowe, delikatne życie dziecka. To jest naprawdę niesamowite. Kiedy trzymasz swoje dziecko po raz pierwszy, zdajesz sobie sprawę, że ten moment na zawsze zmienia wszystko.
Brzmi to jak banał i w pełni nie oddaje moich odczuć, które i tak mogą wydać się abstrakcyjne. Cóż, piszę to głównie dla siebie, już z prawie czteromiesięcznym dystansem, więc trudniej ubrać to w słowa. Nieważne.
W każdym razie, od 29 czerwca codziennej radości towarzyszył delikatny stres, pojawiały się nowe niepokoje, które sprawiały, że niekiedy trudno było cieszyć się z roli rodzica. Nie ma chyba nic gorszego niż to, gdy dzieje się coś "krwi z Twojej krwi, kości z kości Twojej" i nie możesz jej pomóc... Okropne uczucie.
Ale przychodzą lepsze dni: pierwsze uśmiechy, chrapnięcia, nowe dźwięki i obroty... Nie ma nic lepszego po obudzeniu niż widok ukochanego niemowlaczka, który pełną buzią uśmiecha się na Twój widok, jakby na dzień dobry. Albo łapanie za palec przy zasypianiu lub karmieniu. Uwielbiam te chwile i staram się je celebrować, bo dzidziuś tak szybko rośnie!
A tak w ogóle, to nie spodziewałam się, że istnieje taki poziom miłości. Albo że ja będę w stanie go doświadczyć. Wow!
Październik znów przyniósł nowe stresy, zmuszając nas do podjęcia trudnych i niespodziewanych decyzji... Ale idziemy do przodu.
I tak przebrnęłam przez ostatni, piękny rok. Czy kiedyś zdarzy się piękniejszy? Być może, jednak ten zapamiętam na zawsze jako niezwykle wyjątkowy, pierwszy.
31. urodziny po raz pierwszy świętuję jako mama, bogatsza o doznania, jakie może przeżyć wyłącznie kobieta. I choć wokół jest pełno pań w ciąży, rodzi się sporo dzieci, to wierzę, że każde przeżywanie tego błogosławieństwa jest wyjątkową indywidualnością dla każdej kobiety i nie zmieni tego powszechność powiększania rodzin.
Jeśli dobrniesz do tej linijki dziękuję za lekturę i pozdrawiam!
Dziękuję każdemu, komu moje odczucia nie są obojętne.
Dzień się jeszcze nie skończył, a ja cieszę się z każdych otrzymanych życzeń. Radość sprawia mi każdy telefon, wiadomość, a nawet autumatyczne życzenia na facebooku, bo ktoś DLA MNIE poświęcił kilka sekund.
Takie urodziny lubię!