Cześć Kochani!
Zanim ktokolwiek przeczyta ten wpis, to chciałabym aby wiedział, że piszę go już kilka dni. Codziennie coś w nim zmieniam - usuwam, lub dodaję. Ciągle nie mogę się zdecydować, czy dobrze robię pisząc o tak intymnych sprawach... Ale chciałabym móc za jakiś czas wrócić do tego co czułam będąc w pierwszej ciąży, więc chyba powinnam pozwolić sobie na kilka bardziej emocjonalnych notek z tego okresu :) Mimo tego, że bardzo się staram, to nie potrafię w jednej notce zgrabnie połączyć ze sobą tych wszystkich spraw, o ktorych chciałabym tutaj napisać, więc ułatwię sobie sprawę i rozłożę to na kilka wpisów.
Jest już godzina 1:24, a ja nadal nie śpię. Od kiku dni znowu mam z tym problem - uroki stanu błogosławionego ;) Nie czuję się najlepiej, wszystko mnie boli, więc wygramoliłam się z łóżka, zrobiłam sobie herbatkę owocową i oto jestem - siedzę i piszę. Mam nadzieję, że jak skończę, to będę już tak zmęczona, że zasnę raz-dwa... Dobrze, czas na małą aktualizację - mamy już 1:26, 25-tego dnia maja. Dzisiaj mija dokładnie 7 miesięcy od kiedy jestem mężatką, z czego 3 - prawie mamą - prawie, bo jeszcze brzuchatką ;) Robert, myślę że nieświadomie, zrobił mi przed chwilą piękny prezent na siódmą miesięcznicę... Zanim zasnął, powiedział mi, że mnie kocha. Odpowiedziałam mu, że ja również go kocham, a on po chwili dodał - KOCHAM WAS - po raz pierwszy. Może niektórym wyda się to głupie i ckliwe, ale było piękne. Ważne. Pierwsze. Odpowiedziałam, że my go też kochamy. Zawsze mocno podkreślam słowo "kocham" , bo nie lubię gdy ktoś mówi: "ja ciebie też" . Ty mnie też co? Słowo kocham jest najważniejsze, a "ja ciebie też" jest dla mnie drogą na skróty, która mniej znaczy. Może pomyślicie, że jestem nawiedzona, ale tak właśnie uważam i bardzo to sobie pilnuję ;) Więc pamiętajcie - KOCHAM cię - ja ciebie też KOCHAM. Tak jak z języka angielskiego - I LOVE you - I LOVE you too. Mam nadzieję, że nie pogniewasz się Mężu za taką prywatę - uważaj co mówisz "na śpiocha" , bo może to zostać użyte przeciwko Tobie ;) Pamiętaj, że jestem cała twoja i tylko twoja. I nie dość, że cię kocham, to jeszcze jestem w tobie zakochana ;) -BiG LoVe-
A teraz bardziej fasolkowo :)
Byliśmy w tamtym tygodniu na badaniu prenatalnym, dzięki któremu można wykluczyć kilka wad rozwojowych płodu. Na szczęście wszystko jest w porządku i na swoim miejscu. Myślę, że nigdy nie czułam takiej ulgi. Tak samo, jak nie wiedziałam czym jest prawdziwy strach, dopóki nie zaczęłam martwić się o mojego Bąbla. Początek ciąży był dla mnie bardzo stresujący, ale na szczęście mam go już za sobą :) Bobiś przetrwał wszystko, co zaserwowała mu jego nieświadoma mama. Co prawda nie mam na myśli używek, bo tak się fajnie złożyło, że od kiedy zaszłam w ciążę, to nie piłam alkoholu, ale byłam chora i brałam leki, których brzuchatki powinny omijać szerokim łukiem przez cały okres ciąży, nie mówiąc o tak wczesnej, tej najważniejszej. Miałam pecha, bo mój poprzedni ginekolog nie wykrył ciąży... Twierdził, że do dwóch dni dostanę miesiączkę, a byłam już wtedy w 2 tygodniu. Zapewniona przez lekarza, na spokojnie, brałam wszystkie leki jak leciało. Nie dbałam o siebie też jakoś szczególnie. Ginekolożka o której piszę, prowadziła mnie od samego początku, nigdy nie miałam innego ginka, ale bardzo mnie to do niej zraziło... Już do niej nie wróciłam. A szkoda, lubiłam ją! Generalnie marzec był dla mnie bardzo niefajnym miesiącem, może nawet najgorszym, ale jak widać Fasolkowi nie zrobiło to różnicy, postanowił mieć to wszystko w swoich malutkich czterech literach i pięknie się rozwijać. Mały, niezniszczalny Terminator ;) Teraz prowadzi mnie super ginekolog, dzięki poleceniu mojej przyjaciółki, której jestem za to bardzo wdzięczna! Naprawdę go uwielbiam. Wystarczy, że na niego spojrzę i już jestem spokojna. Na ostatniej wizycie pierwszy raz słyszałam bijące serduszko i widziałam zarys człowieczka, który "tańczył" i machał rączkami - śmiałam się i płakałam na zmianę, czułam ogromną radość... I nie ukrywam - zdziwienie, ale o tym zaraz ;) Ginek powiedział: "No, proszę zobaczyć, jaki on fajny. A jak do nas macha, wita się z mamą, fajny, nie? " . No pewnie, że fajny! Fajny, zdrowy, i MÓJ! Choć jeszcze tego nie pojmuję... Ciągle nie wierzę! No bo jak to? Ten ruchliwy bąbel, którego widzę podczas usg, jest we mnie? Mieszka w moim brzuszku? Fika koziołki, bawi się pępowiną, ssie paluszki, ziewa, a nawet się drapie? Naprawdę? Ten 6,5cm gówniarz? Mały taki? Naprawdę ciężko mi w to uwierzyć! Tym bardziej, że udało nam się przy pierwszym świadomym podejściu, a ja od kiedy pamiętam obawiałam się, że to nie będzie takie proste... Że jak już zaczniemy starać się o małe Błaszczyniątko, to zdziwimy się ile może zająć nam to czasu. W dodatku ten cholerny marzec, pełen stresów i chorób! Początek ciąży źle mnie nastroił, głównie się martwiłam - teraz wiem, że za dużo i niepotrzebnie. Ale wytłumacz to przyszłej matce, misja z góry spisana na straty! ;) Świadoma radość i odczuwanie ciąży rodzi się we mnie pomału, stopniowo. Z każdą kolejną wizytą u ginekologa i z każdym następnym badaniem, czuję coraz większy spokój i rosnącą miłość do mojego brzuszka. Każde usg jest dla mnie czymś nie do opisania, zawsze sobie płaknę, szczególnie teraz, gdy tak wyraźnie widzę tego "pływającego" Bobisia... Chociaż nawet wtedy nie potrafię w to uwierzyć! No bo jak to? Hihi... :) Tak wiele dzieje się teraz w mojej głowie, że czasem ciężko jest mi dojść do tego, co czuję. Ale zwalmy to na hormony, podobno mam do tego prawo! ;) Nie będę ukrywać, że głównie czuję strach, ale też coraz więcej miłości, której nie potrafię jeszcze opisać... Póki co, termin porodu przypada mi na 1 grudnia, bardzo cieszyłabym się z grudniowego Bobisia :) Robert urodził się 1 stycznia, a ja 23, byłoby naprawdę fajnie! Zimowa rodzinka Błaszczyków :) Już od tak dawna życzyliście nam małych Miklaszczyków, po ślubie już Błaszczyków, a teraz naprawdę się to dzieje! Nie spodziewałam się, że tak szybko do tego dojdziemy, a dzisiaj rośnie we mnie mały fasol, ze mnie i z Roberta... Chyba dlatego ciągle nie mogę w to uwierzyć, bo tak bardzo tego chcę, a ciągle tak bardzo się boję! Każdego dnia modlę się, i proszę Boga, żebym szczęśliwie donosiła ciążę, i nie straciła naszego dziecka... Wiem, że takim zamartwianiem się robię nam najwięcej krzywdy, ale póki co nie potrafię inaczej. Nie po tym wszystkim co przeszłam na początku. Ale inne mamy pocieszają mnie, że to normalne, każda z nich martwiła się na swój sposób, do samego końca. Poza tym teraz pod względem bobisiowym czuję się naprawdę dobrze, nie mogę narzekać :) Ale wiecie co, nigdy nie wpadłabym na to, jak inni ludzie mogą myśleć o naszej sytuacji... Oczywiście spotkałam się z kilkoma komentarzami typu - no w końcu! - ale wiecie, z takim zgryźliwym przytykiem w naszym kierunku ;) Wyobraźcie sobie, że zostałam nawet zapytana, czy nie mieliśmy przypadkiem problemu z zajściem w ciążę, bo przecież jesteśmy ze sobą już prawie 10 lat, a dopiero teraz nam się udało... Zrobiło mi się trochę przykro, bo naprawdę nigdy bym na to nie wpadła, że ktoś mógłby tak pomyśleć... To prawda, jesteśmy ze sobą już naprawdę długo, ale zawsze chcieliśmy aby wszystko odbyło się "po Bożemu" . I jestem z tego naprawdę dumna, że najpierw wzięliśmy ślub, a później zmajstrowaliśmy brzdąca. Co nie oznacza, że mam coś przeciwko brzdącom przed ślubem, wiadomo - różnie bywa ;) Po prostu chcieliśmy DLA SIEBIE takiej kolejności, mieliśmy taki plan od samego początku i udało nam się! Nie wstydzę się tego, że daliśmy sobie czas na bycie młodym i beztroskim, i tak długo mieliśmy czas tylko dla siebie. Bo za niedługo tak wiele się zmieni, i już nigdy nie będziemy "tylko my" we dwoje, więc niczego nie żałuję. Dla nas wszystko wydarzyło się w idealnym, zaplanowanym momencie :) Myślę, że na dzisiaj już wystarczy, ale na sam koniec zostawiłam dla Was wisienkę na torcie ;) Zdradzę Wam nad jakimi myślimy imionami, bo jestem bardzo ciekawa Waszego zdania! Dla dziewczynki - Tamara lub Pola, a dla chłopczyka - Karol lub Franciszek... <3
"Trochę" się przed Wami otworzyłam, teraz mogę dopić herbatkę i znowu spróbować zasnąć. Cześć ciocie i wujki, do następnego :)