Czasami zastanawiam się, jakie znaczenie dla mojego życia ma trzepot skrzydeł motyla w Ohio. Wszystko jest mega zagadką. Za często w głowie układam sobie scenariusze, które potem nie mają szansy bytu i kończą się moim wielkim rozczarowaniem. Ostatnio chyba bardziej dałam sobie z tym wszystkim spokój. Ogólnie to dużo się dzieje. Im mniej mi na czymś zależy, tym bardziej mnie to wciąga. Pożera! Cierpię na chroniczny brak czasu i nic nie umiem z tym zrobić. Ostatnio chyba nawet wzięłam się do roboty. Nadrabiam wszystkie te przebimbane tygodnie, z efektami różnie to bywa.
W ostatnim czasie strasznie mi się chce do Kr. Chce mi się do tego spokoju, do tej mojej sielanki. Chce mi się wstać o 5 i iść w pola robić banalne zdjęcia banalnych kwiatków. Jak cholera mi się tego chce! Usiąść w trawie, aż mrówki zaczną gryźć w tyłek. Za długo chyba siedzę w Lu. W zeszłym roku, gdy tylko był week wolny, jeździłam gdzie się dało, a teraz sama stwarzam sobie sytuacje, gdzie wolnego weeka nie ma. Taki paradoks. Popatrzyłam właśnie w kalendarz i tak, jeszcze tydzień, jeszcze tydzień. Pojadę sobie do Kr. na dzień, dwa. Super pomysł!
Poza tym to czasami jeszcze wracam myślami do tego-tamtego. Cała ta zawiść i zazdrość spokojnie mi przeszły, bo już tak naprawdę nie pamiętam, do kogo ją mam. Przecież ludzie się zmieniają. Może nadal lubi kanapki z serem, ale jakie tak właściwie to ma znaczenie?
A trzepot skrzydeł motyla w Ohio?
oaza. ;)