17 listopad 2012
dzisiaj mija rok. 365 dni, 8760 godzin z Tobą.
gdybym miała opisać ten rok, powtałaby książka miłości. grasz w niej główną rolę - Ty i Twoje niezliczone pieprzyki na plecach, śmieszny smiech, brązowa plamka na tęczówce.
od roku Tobie pierwszemu zalewam wrzątkiem kawę, dla mnie może zabraknąć wody. jesteś najważniejszy. pierwszy jesteś Ty, zawsze Ty, na zawsze.
łaknienie przecież nie zanika, i ja jestem głodna Ciebie (wciąż). to proste - twój wydech, mój wdech.
minął rok, a ja czasem nadal nie dowierzam, że to dzieje się naprawdę, Ty i wszystko, że to już nie moja wyobraźnia. choć żadne z nas nie pamięta kto kogo chwycił pierwszy za rękę na dworku zieleniewskich. to pewnie przez emocje - one nadal są, motyle w brzuchu, tęsknota, fascynacja, pożądanie, nic się nie zmieniło przez ten rok.
i nie ma nic, o czym chciałabym zapomnieć, dlatego tak często wpsominam - żeby utrwalić sobie te wszystkie szczegóły, bo dotyczą Ciebie.
a Ty, Ty jesteś od pierwszego wejrzenia, do ostatniego wejrzenia. pierwszy i ostatni. jedyny. mój. jesteś pierwszym mężczyzną, któremu powiedziałam, że go kocham, a również pierwszym, który sprawił, że czuję się kochana.
tak jakbyśmy znali się od zawsze, jakby nie było tej przeszłości, jakby nie było jej, ich, tylko ja, twoja pierwsza, i że nikt przede mną Cię nie miał. wiem, że nie miał. mnie się oddałeś, właśnie wtedy, gdy ja miałam się poddać.
odkąd Ciebie zobaczyłam, wiedziałam, że to Ty, że to ten, że to TO. zrozumiałam te banalne niepojętne teorie o pingwinach, które łaczą się w pary do końca życia. siedzieliśmy wtedy na mokrej od deszczu ławce gdzieś w krakowskich plantach, to głupie, bo czytaliśmy ''show'' przy świetle latarni, był październik i nigdy Ci tego nie mówiłam, ale wtedy właśnie, właśnie wtedy zakochiwałam się w Tobie. potem ścierałeś kciukiem krem nivea, który wyjechał poza kontur moich warg, paliłeś wówczas jeszcze papierosy, marlboro w papierowym opakowaniu, więc zapach nikotyny osadził się na skórze dłoni, i ta zielona lacoste... ona powinna mieć Twoje imię.
co zrobiłabym bez zobaczenia Twoich oczu chwilę po przebudzeniu? nigdy nie umiałam za dobrze pływać, ale wiesz, nawet nie wiesz jak przyjemnie topić się w błękicie Twojego spojrzenia.
to tak jak w tym opowiadaniu o mężczyźnie, który podarował swojej wybrance dziesięć róż, a wśród nich ukrył jedną sztuczną i powiedział, że nie opuści jej, dopóki wszystkie róże nie zwiędną. a ja (tak wiem, nie zaczyna się zdania od A) - cóż mogę Ci więcej dać prócz siebie? tego, że Cię kocham, tak jak nikt jeszcze nikogo nie kochał na tym świecie. prócz pewności, że zawsze będę.
to był najlepszy rok w moim życiu.
Amadeuszu Sebastianie Gumulo, dziękuję, że jesteś. tak dobrze, że jesteś...
PS to takie zabawne, wyskoczy mi pryszcz, a Ty mnie nadal kochasz.