Pamiętam wiele rzeczy. Lecz nie każdą. Ale to nie powód do smutku. Niektórych rzeczy nie powinno się pamiętać. Więc zapominamy. Kryjemy je gdzieś w sobie, majac nadzieję, ze nigdy nie ujrzą światła dnia. I nadzieją żyjąc, stawiamy sobie samemu warunki życia. Dokonujemy wyboru. To co godne pamietania tworzy nas takimi, jakimi jesteśmy teraz. Na zewnątrz. To co zapomniene, zabija nas od środka, ale bezboleśnie, powoli. Niczym rak, o którym nie wiemy. Albo wyrostek robaczkowy. Tylko że on może kiedyś pęc, bezpowrtonie zabierając nas do świata, gdzie on dyktuje warunki. Ból, chwila cierpienia i śmierć. Koniec.
Nie pamiętamy, żeby uśmiechac się, kiedy dzień jest piękny, gdy wszystko układa się po naszej myśli. Pamiętamy zaś jak smucić się podczas dnia bez radości. Wtedy też sami sobie dyktujemy warunki, zasady życia. Podpisujemy umowę z samym sobą. Mkniemy.
Pamięc. Nieskończona. Wciąz tkwi w nas. Zakurzona przez czas, obdrapana przez łzy. Ale jest w nas, powraca i chowa się znowu. Jest. Tam na dnie. My czasem nie chcemy jej do siebie dopuszczać.
Chciałabym zapomnieć. Ale wiem, że się nie da. Mogę jednak wspomnienie ukryć gdzieś we mnie. Ono będzie rosło tak, by kiedyś wybuchnąc niczym wyrostek robaczkowy. Ale teraz siedzi tam, a ja buduję mój własny świat na nowo, staję sie nowym człowiekiem. Bez przeszłości. I pamiętam już tylko o tym, że kiedyś umrę przez to wspomnienie. Kiedyś ono mnie zagarnie do siebie. Kiedyś = koniec.
Teraz. Żyjmy teraz. A świat niech się konczy.