Mam na imię Alicja, mam 25 lat i gdyby ktoś mi powiedział, że kiedyś przeżyję to co przeżyłam to zwyczajnie bym go wyśmiała. To o czym Wam opowiem, wydarzyło się jakieś 5 lat temu, tak dokładnie pięć lat temu, miałam wtedy 20 lat i w głowie tylko imprezy i szaleństwo. Imprezowanie było fajne, ale z czasem zaczęło mi brakowac funduszy, więc postanowiłam znaleźć pracę. Szło mi to dość opornie, miałam wygórowane wymagania i nie potrafiłam znaleźć żadnego zatrudnienia. Tak to już bywa, jak się chce pracować tylko w tygodniu i zarabiać grube pieniądze. Pewnego dnia zadzwonił mój telefon i w sumie od tego telefonu wszystko się zaczęło. Gdy obebrałam pani w słuchawce zaprosiła mnie na rozmowę kwalifikacyjną. Umówiłam się, ale z góry obstawiałam, że to kolejny niewypał. Kobieta nie podała mi żadnych informacji, powiedziałą tylko gdzie się stawić, o której i że wszystkiego się dowiem na miejscu. Z ciekawości pojechałam. Pod wskazanym adresem znalazłam bardzo ekskluzywny budynek, gdy weszłam do środka, jakaś niezbyt miłą dziewczyna zaprowadziła mnie przez korytarz pełen drzwi do windy, którą wwiozła mnie na drugie piętro i pokierowała do jakiegoś biura, w którym o wiele milsza kobieta, która mnie przywitała i przeprowadziła ze mną rozmowę. Okazało się, że ich firma zajmuje się nieełnosprawnymi, starszymi i dziećmi, co mnie bardzo zdziwiło. Po rozmowie wyszło na to, że zatrudniła mnie w jakimś ośrodku dla niepełnosprawnych. Na poczatku nie dotarło do mnie do końca, że się na to zgodziłam, ale kasa była potrzebna to postanowiłam spróbować. Po powrocie do domu przyszykowałam się na kolejną imprezę, na której to znajomi gdy się dowiedzieli gdzie będę pracować wyśmiali mnie i wyzywali od różnych...może lepiej nie będę przytaczać. Wyszłam bardzo zła, wręcz ze łzami w oczach z tej imprezy z myślą, że wcale nie pójdę do tej pracy. Jednak, gdy nadszedł dzień pojawienia się w ośrodku postanowiłąm tam pójść. Kierowniczka ośrodka oprowadziła mnie po całym budynku, przedstawiając każdego po kolei i tłumacząc na czym będzie polegała moja praca. Od razu na wejściu zobaczyłam chłopaka siedzącego w końcu korytarza, który patrzył za okno.
- A ten chłopak?- zapytałam kierowniczki.
- To Maks.
- Nie wygląda na chorego...
- Ale jest. Maks choruje na SM.
- SM?
- Stwardnienie rozsiane. Póki co choroba zaatakowała w jeden punkt, Maks nie mówi.
- Ale to nie powód by tu siedział.
- Nie ma nikogo dlatego jest u nas.
- Rozumiem.
Kierowniczka dalej mnie oprowadzała, zapoznała mnie z pozostałym personelem, dała odpowiednie ubranie i powiedziała, że mogę iść porozmawiać z ludźmi. Ubrałam się w to co mi dała, przypięłam identyfikator z imieniem i ruszyłam w wędrówkę po pokojach. Poznałam kilka miłych osób, ale ciągle myślałam o chłopaku z korytarza. Weszłam do kolejnego pokoju i oto i on. Siedział na łóżku z otwartą książką.
- Cześć- przywitałam się niepewnie, przecież wiedziałam, że nie odpowie.
Jednak ku mojemu zdziwieniu wyciągnął coś spod poduszki i chwilę potem pokazał mi kartkę na której napisał CZEŚĆ. Uśmiechnął się, więc i ja się usmiechnęłam.
- Jesteś Maks, prawda?
- Gestem przytakiwania potwierdził to co powiedziałam.
- Jestem Alicja, miło mi. Czy masz ochotę porozmawiać?
Wiem, że to było głupie pytanie, ale zaryzykowałam. Chłopak wyraźnie posmutniał.
Wzięłam do ręki kartkę i długopis i napisałam:
- Porozmawiamy po twojemu :)
Wziął kartkę ode mnie i podpisał pod spodem:
- OK.
Odebrałam mu kartkę i napisałam:
- Powiedz mi coś o sobie.
I zaczęliśmy rozmawiać pisząc. Zaczął pisać. Chwilę potem oddał mi kartke.
- Jestem Maks, mam 22 lata, bardzo chciałbym się uczyć lub pracować, ale moja choroba mi to uniemożliwiła. Lubię muzykę i rysunek, fascynuję się przyrodą i chyba jestem pesymistą.
- Jak się tu znalazłeś?
- Rodzice mnie zostawili gdy byłem bardzo mały, ledwo ich pamiętam, tak więc jestem z bidula. Mieszkałem tam, ale jak dowiedzieli się, że jestem chory i choroba zaczęła postępować oddali mnie tutaj. Tutaj mi dobrze, tutaj chyba chcę umrzeć.
- Nie mów tak, całe życie przed Tobą.
- Nie prawda. Testują na mnie jakieś prochy, które zamiast pomagać to mnie niszczą.
- O rany! Zgłaszałeś to?
- Jasne, że tak, ale ich to nie intersuje.
- Czy opowiesz mi coś o Twojej chorobie?
- Jasne. SM to choroba nerwów, wszystko dzieje się w mózgu, zaatakowac może wszystko. Na razie nie mówię, ale już niedługo pewnie przestanę widzieć, chodzić i w ogóle.
- Ile już chorujesz?
- 7 lat.
- To okropna choroba.
- No tak, ale nic nie poradzę...
- Poradzisz, ludzie nie takie rzeczy pokonują, uwierz w siebie, a wyzdrowiejesz :)
- To nieuleczalna choroba...
Obydwoje posmutnieliśmy. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, ale jak się okazało było to kilka godzin. Przeprosiłam go i wróciłam do dalszych obowiązków. Pod koniec dnia wróciłam do Maksa i wręczyłam mu karteczkę, na której napisałam czy miałby ochote na spacer. Przytaknął z uśmiechem, więc poszłam do kierowniczki poprosić o to bym mogła zabrac go na spacer.
- Nie ma mowy, jedynie na dziedziniec- usłyszałam.
Nic nie mogłam poradzić, nie chciałam się kłócić, przystałam na jej przyzwolenie. Jednak, gdy doszło do spaceru to pozwoliłam sobie zabrać go na miasto. Spacerowaliśmy, poszliśmy na pizzę i miło spędzilismy cały dzień. Sama nie wiem co się ze mną stało, w weekendy zamiast na imprezę, brałam dodatkowe dniówki, by pobyć z Maksem. Słuchaliśmy razem muzyki, przynosiłam mu ksiązki i różne smakołyki. Było wspaniale, ale niestety nie trwało to zyt długo. Pewnego dnia kierowniczka wezwała mnie do swojego gabinetu.
- Jedziesz w delegacje-oznajmiła.
- Ale jak to?
- Zgodziłaś się przy podpisywaniu umowy.
- No tak...
Podała mi informacje, musiałam wyjechać, bardzo daleko, na 3 miesiące.
Poszłam pożegnac się z Maksem i obiecałam mu, że gdy tylko wrócę to go odwiedzę.
W delegacji było nudno, poznałam ludzi, ale nikt nie był tak interesujący jak Maks. 3 miesiące minęły, a gdy tylko wróciłam pobiegłam do ośrodka wziąć dodatkowe dniówki, by pobyć z Maksem. Weszłam do pokoju, leżał.
- Cześć powiedziałam i dałam mu buziaka w policzek.
Uśmiechnął się, ale był wyraźnie słabszy niż gdy widziałam go ostatnim razem.
- Pójdziemy na spacer? - podałam mu kartkę.
Trzęsącą ręką z trudem napisał:
- Nie dam rady iść, wybacz.
Litery były krzywe i niedbałe, w ogóle niepodobne do tych, które czytałam 3 miesiące temu.
- Zaczekaj, zaraz wrócę- powiedziałam i wyszłam.
Chwilę potem wpadłam do pokoju z wózkiem inwalidzkim.
- Idziemy na spacer- oznajmiłam z usmiechem.
I on też się uśmiechnął, pomogłam mu wstać i usiąść na wózek. Widziałam, że przychodzi mu to z trudem,
ale widziałam też, że chciał. Poszliśmy na spacer i na kolejne spacery, spędzając miło weekend, potem musiałam wrócić do rzeczywistości załatwić pare spraw. Po kilku dniach wróciłam by się pożegnać i zabrać go na ostani przed kolejną delegacją spacer. Poprowadziłam go na plażę. Usiadłam na ławce, on był naprzeciwko mnie. Chwilę rozmawialiśmy, ale gdy litery stawały się co raz bardziej niewyraźne schowałam kartkę. Maks pokiwał palcem bym się przysunęła do niego i wtedy mnie pocałował. Zdziwiłam się, nie spodziewałam się tego, ale odwzajemniłam go, chyba cos do niego poczułam. Nadszedł czas by wrócić i się pożegnać. I wyjechałam, widziałam jak słabł z dnia na dzień, bałam się wyobrazić co zastanę gdy wrócę po kolejnych 3 miesiącach. Bałam się, że go stracę, więc zaczęłam się wykłócać by nie podawali mu leku, który zamiast pomagać niszczył go, ale nic nie wskórałam. Podczas mojej delegacji wypadały urodziny Maksa, Kupiłam paczke papieru i na każdej kartce napisałam coś miłego, po czym wysłałam mu. Nie mogłam się doczekać kiedy go zobaczę. Mineły miesiące i wróciłam. Tak jak poprzednim razem pobiegłam od razu do Maksa. Jednak pokój był pusty, poszłam do kierowniczki.
- Gdzie Maks?- zapytałam zdenerwowana.
- Spokojnie- powiedziała łamiącym się głosem- on...
- O boże!Nie! To nie prawda?! Prosze powiedzieć coś innego
- Odszedł od nas kilka dni temu.
Wpadłam w histerię, zwyzywałam kierowniczkę, ale ona starała się mnie uspokoić. Powiedziała mi gdzie znajduje się grób Maksa i wręczyła kopertę, podpisaną krzywymi literami, wiedziałam już, że to od niego. Wzięłam ją i wybiegłam. Poszłam na cmentarz. Uspokoiłam się trochę, otworzyłam kopertę, w środku była kartka: KOCHAM CIĘ I ZAWSZE BĘDĘ KOCHAŁ. TWÓJ MAKS napisana krzywymi literami. Wyjęłam długopis, podpisałam: JA CIEBIE TEŻ. TWOJA ALICJA. Schowałam kartkę do koperty i położyłam ją na grobie, a z oczu ponownie popłynęły mi łzy...