Jak ten czas zapieprza, to już ponad rok...
Każde wyjście kończy się conajmniej 48 godzinnym chodzeniem w sumie wszędzie, jak nie las, to bunkry, to jakaś jaskinia w Gądeczu, na pieszo z Fordonu do Smukały, dziki, sarny, lisy, żmije. Tyle kilometrów ile przeszedłem przez ostatnie pół roku, to chyba więcej, niż wszystkie wcześniejsze wypady razem wzięte. Nieodłączny element głośniki bezprzewodowe w stylu Macgyver'a. Kurde, pozytywnie. Na opowiedzenie o wszystkim co się działo nie starczyło by dnia na pisanie. Najgorszy jest powrót z takiego wypadu przez miasto, wszystko brudne, twarz zmęczona, wtedy człowiek chce się jak najszybciej znaleźć w domu, bo tylko wstyd jak by ktoś znajomy zobaczył ale gdy wchodzę do domu i kładę się ze zmęczenia to sobie myślę, że w sumie wolę przez te 15 minut iść przez miasto jak weteran wojenny niż w przyszłości mieć większość wspomnień związanych z siedzeniem przed komputerem (filozoficzna rozkmina :D). Po prostu, im dalej stąd tym lepiej. Dobra, end