Dmuchawce są fajne.
Miałam pisać. Już od dłuższego czasu zbierałam się, żeby tu napisać. Gniew pewnie szybko by ci przeszedł. Ale żal, że nic tu nie napisałam o naszym wyjeździe... Mi by to też ciążyło. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym ani o tym nie wspomnieć. W sumie to był nasz pierwszy, prawdziwie wspólny wyjazd: sylwester w Budapeszcie.
Nad jakimkolwiek wyjazdem sylwestrowym myśleliśmy już chyba od września... Różne pomysły, różne opcje - w końcu zostały dwie: Budapeszt albo Lwów. Ty za Budapesztem, ja oczywiście Lwów. Ale niestety: zamieszki na Ukrainie zadecydowały. Wyjazd na 3 dni, sylwester studencki. Na oko to 1/3 grupy to byli studenci. A wśród studentów to ponad połowa - parki. Ale nie było się czym przejmować - w końcu mieliśmy siebie, inne towarzystwo nie było nam potrzebne. Wyjazd o 2 w nocy - trochę późno jak dla mnie... A dla Ciebie normalna pora. Autobus średnio zniosłam... Ale nie było jakoś bardzo źle. Potem dużo chodzenia, zwiedzania... Miasto bardzo duże ale też bardzo ładne, bardzo mi się podobało. Piękna architektura, ciekawe zwyczaje, ciekawe zakątki, wiele historycznych faktów (których zapamiętałam najmniej). Najbardziej szkoda mi zdjęć, których większość wyszła ruszona... Spływ Dunajem, spacer po wyspie, muzeum marcepanu, hala targowa, wesoły kelner-węgier który zanim podał posiłek najpierw przychodził z winem (a zmęczeni po całym dniu - wino szybko wchodziło), jedzienie (dobre, mniam!), i dużo, dużo placów, placyków, zameczki, ładne budyneczki - a wszystkie stare, ale pięknie odnowione. A i hotelik niczego sobie: choć stary, to nie wyglądał na taki. Telewizor ('300 spartan' i 'słoneczny patrol' po węgiersku), biała pościel, białe ręczniki - w sume dużo nie jeżdże po świecie, a jak jeździłam nad morze, to zwykle jakieś pensjonaty i prywatne kwatery, więc była to ciekawa odmiana. Szkoda tylko, że słuchawka w łazience zepsuta... I sylwester - najważniejszy! - też bardzo udany! Jak bawiliśmy się na placu o jakiejś dziwnej nazwie, pod chmurką, muzyczka z głośników, fajerwerki wkoło, butelka szampana w ręce (oj, bardzo dobrego szampana mieliśmy, mniam!). I pierwszy raz od baaaardzo dawna tańczyłam! A czułam, że zapomniałam już, jak się to robi. Fajnie, że z Tobą, i ogólnie, takie miłe uczucie.... Zapomniałam już, jak to jest. Na co dzień nogi takie ciężkie, jak z ołowiu, dwa drewniane kołki, które zginać się nie chcą... A po północy spacer koło Dunaju. Romantycznie ^^ Wśród butelek i bawiących się jeszcze ludzi. Korek z naszego szampana cały czas mam w kieszeni w płaszczyku. A wieczorem, gdy wracaliśmmy do pokoju i zostawaliśmy sami.... Oj, też się działo, i też było bardzo fajnie, i do dziś nie mogę się nadziwić, skąd Ty brałeś tyle sił... Nieźle dałeś czadu, było super. Szkoda tylko, że drugiej nocy nie grzali tak w pokoju... Ale przynajmniej pierwszą noc spałam sobie tak, jak chciałam i w sumie tak jak Ty też chciałeś. Nie mówiłeś, czy Ci się podobało.... Kiedyś zapytam. A potem trzeba było już wracać... Wróciliśmy mając w kieszeni 25 forintów. To będzie koło 35gr.... Ale nie ma, czego żałować. A i drogę powrotną całkiem nieźle zniosłam - puścili filmy więc moje myśli były zajęte czymś innym.
Wiesz, trochę bratu opowiedzialam o wyjeździe. Ale nie wszystko. A tak to nikomu nie opowiadałam tak szczegółowo wszystkiego... Żeby usiąść, powspominać... Mama po powrocie coś zapytała, ale też jakoś nie za wiele, nie za specjalnie. Wyjazd był 3 tygodznie temu - więc widać po wpisie, że ten opis już nie jest 'taki'. Czego mi najbardziej żal? No właśnie tego, że nawet nie miałam się z kim podzielić wspomnieniami... Pierwsze dni po powrocie ciężko było mi wytrzymać... Ty mnie chyba nie rozumiałeś, nie wspierałeś... Ale największa rysa na wspomnieniach - słowa mojego ojca... Zgodził się na wyjazd, mama go jakoś przekonała a ledwo wróciłam i to co on powiedział - nie wiem o co mu chodzi. Nie rozumiem czemu musi wszystko psuć. Wszystko. Drugi dzień po przyjeździ, gdy zostałam sama - denerwowałeś się, że mam się cieszyć, że fajnie było. Miałeś rację. Ale mnie wszystko zbyt mocno bolało. Ty umiałes mnie przymusić, bym powiedziała, o co chodzi. A ja nie chciałam Ci mówić. Mój wyjzad miał skazę, nie chciałam tego przenosić na Ciebie. Płakalam. Dobrze, a może źle, że Cię przy mnie nie było, że nie musiałeś widzieć tych wszystkich łez, które lały się ze mnie... I co gorsze, pierwszy raz w rozpaczy i smutku rzygałam... Nie raz już mnie naciągało w takich sytuacjach. A tu doszło już do tego... Twoi byli tym tak bardzo zainteresowani, pytali, chcieli wiedzieć, usłyszeć, a widząc te słabe zdjęcia nawet aparat poszli kupić, byś mógl sobie lepsze zdjęcia robić na następnych wyjazdach. Mojemu ojcu to przeszkadzało. Nic nie chcial wiedzieć. Nic praktycznie nie zapytał. Popsuł. A teraz znów mi smutno, gdy o tym wszystkim piszę... Najtrudniejsza po powrocie była chyba właśnie ta samotność, to, że Ciebie nie było. Przekonałam się dość boleśnie, że mam tylko Ciebie, że Ty jesteś najbliżej. Najlepszy przyjaciel mieszka już trochę dalej, ciągle pracuje, ciężko się spotkać. Dobrze, że jedna przyjaciółka poświęciła mi czas, porozmawiała ze mną. To było dla mnie dobre, uspokoiło mnie. Druga - nie odzywa się... Przykre ale cóż: takie sytuacje zbyt często się powtarzają, nie chce mi sie tego przerabiać kolejny raz. Zwłaszcza, że jak zwykle o nic się nie gniewam, nie obrażam, nie pamiętam tak ostatnio powiedziała coś, co było bardzo niesprawiedliwe i bardzo mnie zabolało. Ale to, że się nie odzywa świadczy chyba tylko o tym, że nie potrzebuje mnie do szczęścia.
Chyba czas zacząć tu częściej pisać. Tak na prawdę częściej. Wyrzucać z siebie jak najwięcej. Oby przesąd związany z rzeźbą kronikarza w Budapeszcie sprawdził się, a fakt, że dotknęłam jego pióra dał natchnienie literackie.
Kocham Cię, dzióbku mój.
B.
Użytkownik theskywalker
wyłączył komentowanie na swoim fotoblogu.