definitywnie zakończyłam pracę. wczoraj żem ostatni dzień była.
wolnee. wolnee. ale z tą świadomością co mnie czeka we wrześniu to chyba wolałabym iść do szkoły. także dzieciaczki. 1 września to nie tragedia.
troche tęsknie za pracą. jakby nie patrzeć było milusio. 'nie lubie tej pracy' -to po co tu pracujesz? '...dla lansu...'. i będzie mi brakowało cwanego sprzętu, 0700, basenu, chOpaków z kb, michaua i jego winogron, ewy i jej nieposkromionego węża, tuska, dody i dyzia jeżdżącego w kółko. nawet tych poranków 'co suszy suszy?'. było fajnie.
ale ide dalej.
przyszedł taki moment w moim życiu. że jest wszystkiego za dużo. natłok myśli, który nie ma jak się wydostać. nie mam niestety myślodsiewni, ani nie jestem dumbledorem. więc chuj wie co zrobić. od hałasu w mojej głowie, aż dupa boli.