rodzinnie <3
z dziś.
Weekend minął, a ja nie zrobiłam połowy tego, co zrobić miałam.
Tymczasem tydzień nie zapowiada się najlepiej.
Nowy sezon VD rozpoczął się z impetem. Dużo zaskakujących nowych wątków (rodzinka pierwotnych, w coraz większym składzie; przeszłość Stefana; Jer jako medium; Car i Tyler..), od groma tajemnic (naszyjnik!), ale to chyba jednak nie jest to, czego tak naprawdę się spodziewałam. Owszem, oglądając czuje się ten słynny "dreszczyk emocji", wiele się dzieje, ale... No właśnie. Brakuje tego `czegoś` co połączyłoby te wszystkie fragmenty w jedną całość, gdzie bohaterowie walczą jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Brakuje mi takiej akcji, jaka miała miejsce w książce. I brakuje... normalności. Wiem, to serial fantastyczny. Ale brakuje jakiegkolwiek elementu szarej rzeczywistości, ba!, brakuje choćby jednej osoby pozbawionej nadnaturlanej mocy. A tak - niby tyle się dzieje, a wiadomo, że nikt nie zginie, każdy każdego uratuje, na wszystko jest lekarstwo, na każdy "czarny charakter" znajdzie się "jeszcze bardziej czarny charakter"... Owszem, po zakończeniu drugiego sezonu nie spodziewałam się fajerwerków, ale myślałam, że chociaż utrzymają poziom. I teoretycznie tak jest, ale tylko teoretycznie. Dla mnie - praktyka jest inna.
Ot, trochę moich nędznych recenzji :P
w kontekście ostatniego odcinka :)