Jestem typową romantyczką, najlepiej pracuje mi się w melancholijnym nastroju.
Czuję się taka niepotrzebna ludziom mnie otaczającym.
Każdy ma osobę, do której może isę przytulić, powiedzieć, że jest ona najważniejsza i nie mówię tutaj o partnerze tylko o zwykłym przyjacielu. Obracam się w towarzystwie, które nie okazuje sobie uczuć.
W sumie to nawet nie wiem, kim dla nich jestem. Czy jestem podporą ekipy? Osobą do pogadania? Czy może tylko jestem, bo jestem, ot tak?
Znowu marudzę, tak wiem. Powinnam się cieszyć, że mam stałą ekipę, że widuję się z nimi co weekend, że między nami nie występują żadne trwalsze konflikty..... Tak, jestem szczęściarą, wiem. Ale jestem na tyle głupia, że nie potrafię tego docenić, przepraszam.Po prostu nie wystarcza mi pozycja zwykłego piątego koła.
Czasem chciałabym oszukać własne uczucia. Pokierować nimi według rozsądku. Bo umysł mówi jedno, ale serce woła zupełnie coś innego. Woła o coś, czego nie chcę. Woła o kogoś, kogo tak na prawdę nie znam. To wszystko jest tak cholernie beznadziejne... a ja po prostu sobie z tym nie radzę.
Ostatnio odbyła z moim "przyjacielem" dość ciekawą rozmowę. Dowiedziałam się z niej, że moim największym problemem jest to, jak wyglądam. Mówił, że w dzisiejszych czasach, aby być z kimś trzeba być albo ładną, albo łatwą, a ja nie spełniam żadnego z tych warunków. W sumie powinnam się cieszyć, bo w jakieś części był to komplement. Jednak inna część tej wypowiedzi pogłębiła moje kompleksy.
Czasem myślę, że nie potrafię... nic! Nic mi nie wychodzi, czego się nie dotknę - spieprzę. Taki cholerny pech, który nie minie.
Inni użytkownicy: masterplroksejn666rolbrixpatrol9977karolinapiwkokacyczeklexiorliluux3haowsidzidzi99
Inni zdjęcia: ... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24