zdjęcie jest jakie jest, bo nie chcę mi się drałowac w deszczu i wietrze po aparat. obecnie siedzę w suszarnio-pralni w pierwszej Bornholmskiej marinie i się suszę - pierwsza miła rzecz w tym tygodniu oprócz jedzenia.
pierwszego dnia myślałam, że to po prostu zły początek. drugiego dnia, pomyślałam, że 50 mil jak na jeden dzień to stanowczo za dużo, a 13 godzin żeglowania to po prostu nadrobienie dnia pierwszego. trzeciego dnia, podczas przeczekiwania zbyt silnego wiatru, skatowali mnie z kolei na rowerze. czwartego zaś, przypomniałam sobie, że moja chorba morska nie jest fikcją, czy też autosugestią, lecz faktem. pięty dzień był jednak bez porównania NAJGORSZY!
48 mil, otwarte morze, fale wysokości około 3 m, przy zejściu z fali prędkość od 8 do 11 kn, czyli dwa razy tyle co zwykle. deszcz, wiatr i wszędobylski smród wymiocin. ale BORNHOLM OSIĄGNIETY!
a teraz słychać wzmagający się wiatr i fale rozbijające się o brzeg. jest swojsko!
lofki kiski i koch koch.
tyle ode mnie