Aż strach mi tu coś pisać, bo jeszcze się popsuje ;) ale tfu tfu oby nie!
Wygląda na to że moje błagania i modlitwy zostały wysłuchane i zjawiła się dobra dusza która wyciąga mnie powoli z jeździeckiego dołka. Czuję w końcu wewnątrzny spokój,chociaż czasami nie mogę w to uwierzyć i mam wrażenie ciszy przed burzą ale nie nie-koniec z marudzeniem. Zapowiada się naprawdę niesamowicie chociaż będzie to ode mnie wymagać dobrej organizacji czasu. Ale dam radę! Muszę :D
Kordian to zdecydowanie najtrudniejszy koń na jakim jeździłam. Pierwsza jazda była totalnym szkokiem- myślałam że coś umiem a tu zakłusowanie jest problemem. Powoli się docieramy. K jest cierpliwym nauczycielem zupełnie nie zraża się moim miotaniem i nie skoordynowaniem na grzbiecie ale za to nie zamierza ułatwiać mi zadania dopóki nie zacznę robić wszystkiego DOKŁADNIE I PRECYZYJNIE tak żeby on nie mial wątpliwości o co mi chodzi, bo na razie jeździmy trochę na zasadzie domyślania się ;) ale podobno jest postęp. No i tego najbardziej mi brakowało- rozwijania się. Na Fru i w szkółkach fajnie było jeździć ale stałam w miejscu jeźeli chodzi o umiejętności jeździeckie i to czułam ale nie mogłam nic na to poradzić. A tu mam doświadczone oko które wychwyci wszystko tak że schodzę z konia na miękkich nogach i z zakwasami przed tydzień. Są gdzieś tam pewne plany ale spokojnie, zobaczymy jak to wyjdzie, na razie małe kroczki ale ahh już zapomniałam jak dobrze się uczyć- to mega satysfakcjonujące ale i męczące. Dobrze że miałam kilka miesiecy przerwy i jeszcze mam zapas energii.
Dzisiaj było słabiej, nie jestem w stanie połączyć góry z dołem, chociaż nauczyłam się jeździć prosto ;D no i pogalopowaliśmy trochę. Zobaczymy jak będzie dalej, klocek do klocka i może się jakos ułożymy.