Zbywam nadmiar teksu wymownym milczeniem i zaciągnięciem się. Jeszcze nie opanowałem się do końca, więc przed wypuszczeniem bucha z ust, zalewam go łykiem kawy. Gorący płyn pali przełyk i wraz z falą ciepła rozlewa się po mnie spokój.
Nie wiem ile jeszcze fajek dopali się w popielniczce, zanim skończę pisać.
Koniecznie muszę wyjść na miasto. Nie ja.. Jhonny. Jhonny musi iść się przejść. Co po czterech martini i Budweisserze nie jest łatwą sztuką.
Pierwsza zasada - Jeśli sam nie możesz się napić, a potrzebujesz.. upij postać o której piszesz. Ulży Ci prawie tak samo, ale za to nie obudzisz się jutro z kacem.
Tak więc Jhonny dopija resztkę Budweissera.. I zobaczymy co go spotka.
Tylko jakie to ma być miasto do cholery!?
Cóż.. Chojrak tchórzliwy pies miał swoje "Nowhere"
A w jakim "Nigdzie" mógłby mieszkać zgorzkniały samotnik, spod znaku wagi, lat 37, stan konta minus trzy tysiące lokalnej waluty (brak miasta cholera!!)?
No właśnie..
Czemu w takich chwilach mam za małe stężenie skurwysyństwa we krwi?
"You've got to bottle up and go
You've got to bottle up and go
Well, you high powered woman
Sure got to borrow love and go"
-jhonny lee hooker_bottle up and go-
kiedyś przyjdzie dzień twardej riposty...