Tak właśnie wyglądała jedna z kiepsko zapowiadających się niedziel. Rano wstałem ze świadomością, że to kolejny dzień do d... tym bardziej, że znajomi bawili się na Jaro od piątku. Nic nie planowałem... W pewnym momencie powiedziałem DOŚĆ. Koniec siedzenia i narzekania. Wsiadłem do samochodu i pojechałem tam.właściwie chciałem jechać na jeden koncert i wracać ale znajomi przekonali mnie żebym został. Podsumowanie: koncert "Ulicznego Opryszka", koncert "Patyczaka" w parku, wino, piwo, śpiew, ekipa, dziewczyny, 2 zgony w jednym dniu (o których pamiętam), krótka rozmowa z policjantami, darcie ryja na rowie, pod lasem, na ulicy, w sklepie i wszędzie. Chyba to początek trochę innego życia.