1.
zadzwonił. tego dnia. wiedziałam, że moje serce znowu wiariuje. przez niego.
mówił do mnie swoim melodyjnym głosem. tak jakby był to głos któregoś z Bogów.
słuchałam go tak jak muzyki, która w nadzywczajny sposób łagodziła problemy.
przy nim wszystko wydawało się być inne - lepsze, piękniejsze.
wiedziałam, że on jest tym z którym chcę być już na zawsze. bez względu na wszystko.
mieliśmy spotkać się w parku, po szkole. na pożegnanie nie powiedział, że mnie kocha.
gdy go zobaczyłam zaczęłam obawiać się najgorszego. był inny, przygaszony.
nie miał tego błysku w oku gdy mnie zobaczył. rozmawialiśmy. chciał jedynie przeprosić.
przeprosić za to, że narobił mi nadzieji. nadzieji na całą wiezność z nim.
poprostu nie chciał mnie. to była jedyna niewyobrażalnie raniąca mnie rzecz.
myśl, że już niegdy nie dotknę jego aksamitnych włosów, nie pocałuję tych
idealnych warg, nie usłysze tego cudownego śmiechu spędzała mnie w otchłań.
bez niego nie czułam się arakcyjna, nie mówiąc już o atrakcyjności psychicznej.
mówił do mnie, lecz nie słuchałam. chciałam zapisac sobie jego głos w głowie.
chciałam zatrzymać przy sobie każdą sekundę spędzoną z nim. to nie mogło się tak skończyć.
tu i teraz ogłosił, że nie ma innej dziewczyny. byłam tą pierwszą, ale zapewnie nie będę ostatnią.
powiedział, że nie może angazowac się w jeden związek. prawde mowiąc wcale go nie rozumiałam.
przyczyna była prosta - świata poza nim nie widziałam. był mym oczkiem w głowie.
wstał. odszedł. wraz z nim odeszła cząstka mnie. siedziałam na ławce jeszcze przez kilka dobrych godzin.
zadzwonił telefon. mama się niepokoiła. powiedziałam, że zaraz przyjdę. wiedziała o nim.
ale nie wiedziała, że to był już koniec. wróciłam o domu okrężną dorgą. chciałam przestać o nim myśleć.
gdy dotarłam do domu mama nie zadała żadnego pytania. przypuszczam, że wiedziała o co chodziło.
położyłam się na łóżku. nie płakałam. nie wiem dlaczego. włączyłam muzykę, załozyłam słuchawki i zasnęłam.
obudziłam się wczesnym popołudniem z bolącymi uszami w ubraniach i z potarganymi włosami.
była sobota. ciągnące się z nieskończoność dwa dni miały wyprowadzić mnie z zadumania i rozpaczy.
mialam wyjść na prostą. gdy doszłam do siebie rozumiałam co się wczoraj wydarzyło.
łzy sam napłynęły mi do oczu. nie mogłam się powstrzymać i płakałam przez większą część dnia.
mama ani razu nie zerknęła do mojego pokoju. nie odczuwałam głodu ani pragnienia. chciałam umrzeć.
bez niego nie było sensu by żyć. nie mogłam go poprostu wymazać z pamięci tak jak on to zrobił ze mną.
zadzwoniłam do przyjaciółki, opowiedziałam jej o tym i chciałam aby do mnie przyszła. odmówiła.
wolała iść na imprezę organizowaną przez dziewczyny spoza szkoły niż wesprzeć mnie w ciężkiej sutyacji.
zrozumiałam. teraz byłam całkowicie sama. straciłam chłopaka, przyjaciółkę. czy naprawdę byłam taka okropna.
czy poprostu jestem głupia i naiwna ? znów zaczęłam płakać. ponownie zasnęłam ze słuchawkami w uszach.
nie miałam ochoty wstawać, więc połowę dnia przeleżałam w łóżku. wiedziałam, że jutro będzie mnie czekał niemiły dzień.
spotkanie z nim i z nią. jak to zniosę ? moja pustka robiła się coraz większa. straciłam poczucie czasu.
znów obudziałam się ze słuchawkami w uszach.
c.d.n